czwartek, 31 grudnia 2009

Barany Boże

O Kościele katolickim można pisać wiele, można wieszać na nim psy i coraz częściej jest to prawda. Pominę zamykanie oczu i zatykanie uszu przed władze kościelne w sprawie zboczonych księży czy odbieranie miastom gruntów i późniejszą odsprzedaż. Chciałem opisać bardziej kultowy element Kościoła - całun turyński. Wystawiony po raz pierwszy w 1357 roku przez wdowę de Charnay w francuskim kościele od ponad 650 lat nie został uznany na prawdziwy, jego prawdziwość opiera się na domysłach i spekulacjach. Ale Barany Boże pielgrzymują do niego, jak do prawdziwej relikwii, nadano mu nawet specjalną oprawę, jak kuloodporne szkło, specjalne oświetlenie, zapewnienie odpowiedniej tempeatury... Macie show, katolicy! Pielgrzymujecie (jeśli tak można nazwać codzienne zakłócanie spokoju zwłok jakiegoś mężczyzny - być może nawet rycerza Geoffrey'a, męża wspomnianej wdowy, ktoś zaprzeczy?) do kupki szmat i traktujecie to jako wielkie, mistyczne przeżycie. Ludzie chcą miejsca kultu, chcą IIIwidzieć Boga, poczuć boską obecność.

Fakty. Bo one sie liczą - całun turyński jest wykonany splotem skośnym, który zaczęto stosować ponad 1000 lat po ukrzyżowaniu Chrystusa, co przechyla szalę na korzyść mojej świetnej teorii, albo każdej innej, jaką spotkacie. Wykonano go z jednego kawałka płótna, co na to ewangelia św. Jana? Ano Jan pisze tak:

"Piotr wszedł do wnętrza grobu i ujrzał leżące płótna oraz chustę, która była na głowie Jezusa, leżącą nie razem z płótnami, ale oddzielnie zwiniętą na jednym miejscu"

Chciałbym zapytać w tym momencie katolika: św. Jan czy całun jest oszustwem? Nawet tęgie głowy Kościoła przymocowane do tęgich ciał  od setek lat mają problem i nie mogą go uznać za prawdziwy, bądź nie. Pewnie nawet po 666. latach się nie zdecydują (świetna data dla scjentologów i innych oszołomów, np. na kolejny koniec świata). Podpowiem, że nie ma co winić ewangelisty, gdyż ten opisał tradycyjne chowanie zmarłych w tamtym okresie.

Można być katolikiem, ale nie można ich chłonąć jak humbak ławicy ryb - bez segregacji i przemyślenia. Religia jest sprawą osobistą, więc coniedzielne spędy w kościołach nie mogą być obowiązkowe. Jak powiedział mi znajomy ksiądz: to jest przywilej dla Ciebie, że możesz sie spotkać z Bogiem, a nie kara i przykry obowiązek. Dlatego dla opornych zostaje zakład Pascala.

Posta dedykuje Małgorzacie - zaogniłaś mi nieco przygaszony ferwor walki z formacją, której lata świetności można określić mało chlubnym Dark Age.

piątek, 25 grudnia 2009

Et gustibus disputandum

Gust jest pojęciem niedefiniowalnym, nie da się stworzyć definicji odpowiadającej całkowicie każdemu człowiekowi. To czyni ludzi jednostkami unikalnymi i jest źródłem konfliktów oraz podziałów. Powstało wiele pozbawionych sensu powiedzeń, chociażby powyższe albo "mądrzejszy ustępuje" - to, wpajane mi od dzieciństwa, którego okoliczności powstania są mi nieznane, jest niczym innym jak uczenie aprobaty głupoty. Bo przecież ustępując głupszemu akceptuję jego zachowanie i umacniam w stwierdzeniu, że jego czyny są poprawne, bo ustąpiłem. To samo dotyczy równie kreatywnego "o gustach się nie rozmawia". Jest to racja, ale jeśli o gustach się nie dyskutuje, to nie powinno się o nich rozmawiać. Jeśli wypowiadam swoje zdanie to przestaje być to gustem, a zaczyna być opinią. Jeśli wypowiadam swoją opinię, to ktoś może się z nią nie zgadzać i trzeba się z tym liczyć.

Dzisiejsza demokracja, czyli "większość ma rację" jest zabójcza, jeśli chodzi o gust. Polacy mają fatalny gust. Widać to po tym, w czym chodzimy, co oglądamy, czym jeździmy i dokąd podróżujemy. Statystyczny Kowalski wybierze kino z głupim filmem, który otrzymał więcej gwiazdek w rankingu od innych Kowalskich bez gustu. Opera i teatr są dla frajerów, trzeba sie wystroić i iść jak sztywniak na nudne przedstawienie. Muzykę pozwolę sobie pominąć, poza radiem i tym, co znajdziemy na bannerach reklamych to przeciez nic innego nie istnieje, prawda? Jadąc na wycieczkę Kowalski wybiera do bólu nudne i najczęściej powtarzające się miejsca: Hiszpania, Grecja, Egipt, Teneryfa - bo o tym słyszał, na innych Kowalskich zrobi to wrażenie. A Chiny, Argentyna, Brazylia, Czarnogóra, Rumunia? Miejsca o wiele ciekawsze.

Przechodząc do wyborów materialnych, Kowalski ubierze się w cokolwiek, może być i z bazaru. Nie mówię, że ja ubieram się tylko w Bytomiu, bo i na bazarze można znaleźć okazję - jednak Kowalski wyłącza tam swój gust i kupuje dżinsową koszulę lub skórzaną czapkę. Kupując auto, na pewno kupi nudne z małym silnikiem benzynowym, wiekszym z gazem lub diesla. I zapewne niemieckie, co tłumaczy znikanie z giełd w pierwszej kolejności takich śmieci jak stare wypucowane passaty i golfy, ewentualnie ople i audi.

Kto jest autorem powiedzenia "gust jest jak dupa - każdy ma swoją"? Wygląda na to, że mamy bardzo dużo takich samych pośladów, różniących się jedynie tonem dźwięku wydawanym z siebie.

poniedziałek, 7 grudnia 2009

Jakbym tam był

Wyłącz wszystko, załóż słuchawki i odtwarzaj. Zamknij oczy. Dokąd się przeniesiesz?

niedziela, 27 września 2009

Dinozaur zaryczał

Tak można określić wypowiedź Kazika Staszewskiego. Krótkie przypomnienie: Kazik dał przedpremierową płytę jakiemuś dzieciakowi i ta wylądowała w sieci, mnożąc się jak króliki w ciepłym. Ów artysta nazwał sciągających kurwami. Nie dyskutując o tonie wypowiedzi podstarzałego tatuśka, można rzec, że zatrzymał się on na pewnym etapie i jest nieświadomy, że czas biegnie bez przerwy. Ale jeśli posiadamy sztab menadżerów, którzy zrobią wszystko za nas, to co sie ma artysta przejmować? Menadżerowi jest na rękę, że album zostanie wydany jako płyta, bo i z wydawcą można pogruchać (tzw. biznesowe spotkanie w sprawie wydania albumu) i dostać parę groszy, bo tłoczenie płyt jednak się opłaca. Staszewski powinien mieć pretensje do menadżera, że nie promuje albumu w sieci - ale temu jest to nie na rękę, bo na dłuższą metę jego obecność w ekipie przygotowującej album okazałaby się zbędna. Dinozaur do pary, bo próbuje hamować nieprzerwany rozwój Internetu. Czy Radiohead poległ, rozdając swój album za darmo z dopiskiem "Zapłać, jeśli Ci się podobało"? Nie i mają się dobrze. To czemu Kazik nie pójdzie z duchem czasu? Zamiast wydać kolejną zwykłą płytę, mógłby w dniu premiery pozwolić ją ściągnąć ze strony, płatną SMS lub przelewem, w formacie MP3. Zastanówmy się - kiedy ostatnio widziałeś człowieka z discmanem? Wszyscy teraz słuchają muzyki w playerach lub telefonach, CD spotykamy chyba jedynie w samochodach, a i tam już pojawiają się coraz częsciej odtwarzacze z USB, a nawet Bluetooth, co pozwala słuchać muzyki z telefonu bez podłączania czegokolwiek.

Wracając do przełomowego wydania płyty Kazika przez sieć, można do tego dołączyć kupony, zniżki w sklepie Kazika (o ile istnieje), zniżki na koncerty... Powody można mnożyć i wyjśc na swoje. Obecnie biznes kręci się na pośrednikach, co znacząco podnosi koszty produkcji i zmniejsza zyski artystów. Może lepiej wrócić do kaset?

poniedziałek, 21 września 2009

Przepis za przepisem…

Unia Europejska z dniem 1. września wykluczyła z obiegu żarówki wolframowe o mocy 100 i więcej watów. Podyktowane jest to zyskiem dla Osram i Philipsa tfu, oczywiście ze względów ekologicznych. Podobno ma to się przyczynić do zaprzestania zmian klimatu (który zmienia się od zawsze). Jednak żarówki energooszczędne są droższe, gorsze, dłużej się nagrzewają, nie tolerują ściemniaczy, są droższe w produkcji i utylizacji. Ale podobno są… ekologiczne! Ciężko się z tym zgodzić, gdyż tradycyjne żarówki nie zawierały rtęci, a ta w ilości około 2,5g jest w każdej nowoczesnej, energooszczędnej żarówce. Zabija to komórki mózgu, a każde stłuczenie takiej żarówki wymaga dokładnego przewietrzenia pomieszczenia. A zwykła? Stłuczesz, posprzątasz i to wszystko. Nawet światło z nich jest o wiele przyjemniejsze.

Jednak to dopiero preludium. W opracowaniu już są przepisy tak skonstruowane, by kolejne urządzenia eliminować z rynku. Zabrano się już za telewizory kineskopowe, które są prądożerne - co ciekawe – mój niemal 20-letni telewizor OTAKE zżerał 10W mniej niż nowy, 32” telewizor LCD. Kolejnym produktem, o którym słyszałem, są pralki. Ze sprzedaży mają być wycofane wszystkie, które nie mają opcji prania na zimno. Nie pamiętam dokładnie czy na podobnej zasadzie nie mają być załatwione zmywarki.

Gdzie jest Greenpeace? Nie, nie oprotestować. Poprzeć, rozdać ulotki, informować ludzi. Nie ma afery, nie ma rozgłosu, nie ma Greenpeace?

niedziela, 20 września 2009

Żałość narodowa

W przyszłym roku wybory prezydenckie, pan prezydent już dba o elektorat i zaczyna lizodupstwo w dość obrzydliwy sposób: szastając przy byle okazji kolejnymi żałobami narodowymi. Już w kwietniu wspominałem we wpisie „Pogrążony w żałobie”, że jest ich za dużo i musimy być bardzo smutnym narodem. Żałoba narodowa jest ogólną, narodową tragedia, z powodu śmierci ważnej osoby lub sytuacji zmieniającej bieg historii. Tu nic takiego się nie stało, jest to tragedia co najwyżej kilkunastu rodzin, ale jaki dla mnie ma to efekt? Żaden. Jedynie prezydent zabiega o przychylność górników i ich rodzin w wyborach, udając że dba o nich i współczuje im nieszczęśliwego losu. No rozmach współczucia jest kolosalny. Pewnie (jak zwykle) nie pomyślał, że patriota może to uznać za szastanie narzędziem politycznym i obrazę narodu polskiego, u niektórych osób decyzja wywołała szczery śmiech – to powinien być sygnał, że chyba coś nie tak, panie Kaczyński? Kilka tygodni wcześniej nazwał kopalnie perła w koronie – ktoś ma wątpliwości, że to decyzja wyłącznie z powodu współczucia? I dlaczego z żałobą czekał aż do poniedziałku, a nie od soboty? Odpowiedź jest bardzo prosta:

19 września, sobota - Piknik Radia Maryja
20 września, niedziela - Dożynki Prezydenckie w Spale
21 września, poniedziałek - żałoba narodowa

Lech I Żałobny nie dopuściłby przecież do odwołania takich ważnych imprez i polansowania się jako przyjaciel wsi! Bawi się na dwóch imprezach wraz z innymi Polakami, przecież żałoba jest od poniedziałku, a myśl, że w szpitalach leża poparzeni górniczy jakoś prezydentowi nie przeszkadza – dopiero jutro będzie. Podczas pisania tego wpisu zginęło więcej osób, niż w rzeczonej tragedii. Premier musiał podpisać dla świętego spokoju, bo społeczeństwo mamy zidiociałe i natychmiast by zaczęli paplać, że Tusk nie współczuje, nie szanuje rodzin górników itd… W tej weekend zginie ok. 30-40 osób na drogach: czy ci ludzie są gorsi? Dla nich nie ma żałoby.

Co do samej tragedii: czy oni sami nie są sobie winni? Gdy czujnik metanu zaczyna pikać, po niedługim czasie wyłączy prąd w szybie. I co? I więcej nie zarobią, bo nie ma jak. W tym wypadku pomysłowy majster przenosi czujnik bliżej szybu z powietrzem i robota idzie do przodu. Czas najpierw pomyśleć o swojej rodzinie, później o pieniądzach.

środa, 19 sierpnia 2009

Zosie samosie

Intrygujący jest fakt, ile kobiet w naszym kraju czuje się pokrzywdzonych i chcą walczyć „o swoje”. Przerabialiśmy już równouprawnienie, w którym niewiasty zauważyły jedną stronę medalu – pieniądze. Bo otwieranie drzwi, cała ta rycerskość i wyniesione z domu rodzinnego maniery w stosunku do kobiet powinny pozostać. Tak jak i szybsze przejście w wiek emerytalny. Chyba nikt im nie podpowiedział jeszcze, że OC za samochód czasami jest wyższe dla kobiet…

Najnowszym krzykiem mody jest parytet. Kobiety domagają się połowy miejsc w rządzie oraz na listach wyborczych. Uznają to w blasku świateł za uczciwe traktowanie kobiet, jednak tam gdzie to światło nie dochodzi, podcierają się słowem demokracja. Podobnie również jak program Partii Kobiet, która to promuje, jest niezgodny z konstytucją. Wysłałem e-mail z zapytaniem czy mogę zostać przyjęty do partii, bo jeśli mamy mieć parytet, to należy zacząć od siebie, dając przykład. Pewnie odpowiedź będzie podobna jak w poście z lipca – Życie pod muszlą, czyli żadna (dopuszczam też odmowną). Gdyby Polacy chcieli kobiety w sejmie, to PK byłaby tam teraz. Jednak szybko się wylizali z porażki, bo nawet kobiety nie chciały ich poprzeć i dalej myślą swoimi małymi rozumkami, co tu uknuć (jako mężczyzna mam statystycznie większy mózg i pozwoliłem sobie na mały szowinizm:).

Problemem są ambicje wraz z niekoniecznie przemyślanym pomysłem działania. Gdy nie uzbierają kompetentnych kobiet to w to miejsce powędrują kobiety, których wiedza o polityce jest znikoma lub żadna? Narasta też kompleks niższości, mimo nietraktowania kobiety jako kury domowej, one sobie to dalej wmawiają i czują się gorsze. Fundacja na Rzecz Kobiety i Planowania Rodziny, Kongres Kobiet – czemu to ma służyć? Czy mężczyźni potrzebują takich instytucji? Przełknięcie programu PK bez uśmiechu na twarzy może być trudne, zwłaszcza przy „zapewnienie refundowanego dostępu do leków antykoncepcyjnych”. To jest takie ważne? Żeby sobie taniej parę złotych pociupciać? Tym chcą wstąpić do rządu?

Dość o partii, bo post dotyczy ich dziecka – parytetu. Wspomniałem o chęci przyjęcia mnie do Partii Kobiet. A będzie to niezbędne, bo (jak chcą uchwalić kobiety) partie, które nie będą miały minimum 50% kobiet na listach wyborczych, nie będą rejestrowane. I tu ugryzły się w ogon i strzeliły sobie w stopę. Muszą mieć 50% mężczyzn na liście wyborczej, bo nie będą mogły startować w wyborach, choćby sondaże wskazywały poparcie rzędu 90%. Minimum – kobietom nie chodzi o równe traktowanie, bo 70% kobiet i 30% facetów jest OK., ale odwrotne proporcje burzą spokój.

To już było. Numerus clausus się nie przyjęło. Nie bez powodu.

poniedziałek, 6 lipca 2009

Ekoterroryzm

Przeczytałem w Sieci, że Greenpeace zapowiedział blokadę każdej budowy elektrowni jądrowej w Polsce. Pierwsza elektrownia atomowa powstanie w Żarnowcu, w miejscu gdzie poprzednie protesty pogrzebały pomysł i kosztowały Skarb Państwa ogromne pieniądze. Użyteczni idioci na posyłkach rosyjskich koncernów energetycznych? Czy ktoś jeszcze wierzy, że to organizacja broniąca ekologii? Mamy dalej stosować węgiel czy może zasiać pola wiatrakami? A może GP ma w planach dofinansowanie każdemu baterii słonecznych? W końcu jak już raz się ktoś zapisze, by co miesiąc wspierać dobrowolnymi datkami, to później ma problem, by się wycofać. Szczerze poparłbym użycie przeciwko nim siły w postaci policji uzbrojonej jak na mecze. Armatki wodne, gumowe kule. Bo to nie jest pokrzykiwanie po meczu czy wybicie szyby w sklepie, ale blokowanie inwestycji za wiele miliardów złotych. Tylko problem tkwi w mediach czekających na sensację - "rząd przeciw ekologii", "biją ekologów". Banda przykuwających się do czego znajdą ekoterrorystów może manifestować pod oknem premiera, prezydenta czy ministra. Ale nie blokować pracę ludzi, którzy mają takie zadanie.

Opis zagrożeń związanych z budową atomówki na stronie Greenpeace jest lakoniczny i niedokładny – nie trzeba być fizykiem, by po zgłębieniu podanych przez nich informacji stwierdzić, że to manipulacja. Zacznie się podżeganie lokalnej ludności, bo Greenpeace to wielkie słowo i na pewno mówią prawdę, że kury przestaną się nieść, a dzieci będą chorować. Przestańmy się oszukiwać – elektrownie są bezpieczne w użyciu, mają je wszyscy nasi sąsiedzi i w razie awarii nic nam nie pomoże brak własnej elektrowni. Tlenki i siarczki wydobywające się z obecnych kopalni również powodują wydalanie pierwiastków promieniotwórczych - w atomówce będziemy odpady gromadzić. Według Greenpeace lepszym jest natychmiastowe wydalanie, niż składowanie.

Niestety, alternatywy nie ma. Piorunów nie umiemy łapać, a elektrownie geotermalne nie istnieją. Ale jak już będziemy w stanie łapać pioruny, Greenpeace wymusi, by były pod ochroną.

niedziela, 5 lipca 2009

Życie pod muszlą

Leżąc do góry wentylem przed telewizorem często myślę o sprawach życia codziennego, którymi normalny człowiek nawet by się nie zainteresował. Ktoś może powiedzieć, że filozofuję. Niech będzie. Ale filozofia była owocna podczas bloku reklamowego, w którym występował Domestos czy też inny środek do pucowania toalety uzyskujący wysoki połysk i szpitalną biel, zabijający wszystkie czerwone kropki symbolizujące bakterie. Zastanawiało mnie czy nie jest to kolejne nabijanie ludzi w butelkę z tym superbrudem.

Ostatnia reklama z symulacją, jak to po spuszczeniu wody bakterie wystrzeliły po całej łazience z rezerwuaru miało chyba sugerować, w jak wielkim niebezpieczeństwie żyjemy. Z tym, że każdy człowiek używa do spłukiwania wody, a nie gazu pod cisnieniem. A symulacja wskazywała właśnie, że użyto gazu – albo mieli strasznie lipny sedes, skoro spuszczanie wody powoduje ochlapanie całej łazienki.

Higiena bezdyskusyjnie jest ważna, ale wszystkie środki reklamowane są jako usuwające brud z wnętrza muszli, ale kto przebywa w środku? Nie ma środków do wycierania i czyszczenia desek sedesowych i części mających bezpośredni kontakt ze skórą (obecne się nie nadają). Wniosek prosty – marketing żeruje na fobii przed brudem. Dziś wszystko musi być sterylne. A najłatwiej wystraszyć nas tym, czego nie widać. Pod krawędzią sedesu nikt nie wie, co się czai, więc tam na pewno żyją tam wszelakie złe stwory z ósmym pasażerem Nostromo na czele. A prawda jest taka, że jedyne co tam bywa, to kamień, który osadza się z wody służącej do spłukiwania wydalonych produktów ubocznych trawienia.

Coraz większe ilości bakterii giną w starciu z coraz nowocześniejszymi środkami do czyszczenia toalet, jednak nikt nie napisał nigdy, jakie bakterie usuwa i jakimi osiągnięciami może się produkt pochwalić. Pytania do czołowych producentów o szczepy bakterii, jakie usuwa ich produkt pozostają bez odpowiedzi – tak, wysłałem e-maile z takimi zapytaniami. I coś mi się wydaje, że dla szczęścia naszej pupy w toalecie potrzebujemy jedynie płynu usuwającego kamień, a nie bakterie, żeby zachował ładny wygląd. W końcu żyje tam ok. 400 gatunków bakterii, a na zwykłej komórce kilka tysięcy. A ich nikt nie czyści.

wtorek, 26 maja 2009

Dzień Matki

Pewien mężczyzna zatrzymał się przy sklepie z prezentami, żeby kupić upominek na Dzień Matki. Chciał go wysłać swojej mamie, która mieszkała w mieście oddalonym o 200 km. Kiedy wysiadał z samochodu zauważył siedzącą na krawężniku dziewczynę, która szlochała.

- Co się stało? Dlaczego płaczesz? – zapytał mężczyzna.

- Chciałam kupić swojej mamie czerwoną różę na Dzień Matki. Ale mam tylko 75 centów, a róża kosztuje 2 dolary – odpowiedziała dziewczyna.

Mężczyzna się usmiechnął i powiedział:

- Nie martw się. Kupię ci tę różę.

Kiedy wychodzili ze sklepu mężczyzna zaproponował dziewczynie odwiezienie do domu. Dziewczyna zgodziła się, z pewnymi jednak oporami. Kiedy bowiem wsiedli do samochodu poprosiła, aby zawiózł ją na cmentarz. Tam położyła różę na świeżo wykopanym grobie.

Nie zastanawiając się długo, mężczyzna wrócił do sklepu z kwiatami i do wcześniej kupionego prezentu dołożył piękny bukiet świeżych kwiatów. Po czym wsiadł do samochodu i pojechał do swojej, oddalonej o 200 km, mamy.

sobota, 23 maja 2009

Świńska panika

W kompletnej medialnej ciszy Afryka Zachodnia od kilku miesięcy zmaga się z jedną z największych w historii epidemią zapalenia opon mózgowo-rdzeniowych, na którą do tej pory zmarło już 1 900 osób, a potwierdzonych zostało 56 tys. innych przypadków. Kiedy świat drży w obawie przed skutkami, jakie może przynieść wirus H1N1, który zabił 44 osoby i stał się przyczyną ponad 1000 zachorowań w 20 krajach, Afryka Zachodnia zmaga się z epidemią, która – choć można byłoby jej łatwo zapobiec – przyniosła już śmierć tysiącom Afrykańczyków.

Po raz kolejny media mówią nam, czego należy się bać. Choroba nie wzbudza rozgłosu medialnego i nie ostrzegają przed nią służby sanitarne. Od początku roku epidemia zapalenia opon mózgowo-rdzeniowych (infekcja tkanki pokrywającej mózg, spowodowana przez bakterie, wirusy lub grzyby) rozprzestrzeniła się w wielu krajach Afryki. Aby z nią walczyć Lekarze bez Granic, we współpracy z rządami wielu państw, rozpoczęli największy w historii plan szczepień. 

Bez odpowiedniego leczenia blisko połowie chorych grozi śmierć– ostrzegają. 10 lat temu największy jak do tej pory atak zapalenia opon mózgowo-rdzeniowych zarejestrowany na kontynencie afrykańskim spowodował śmierć 25 tys. osób. Problem polega na tym, że w Afryce brak jest dostępu do szczepionki zwalczającej chorobę. W Nigerii obywatele zobowiązani są do opłacania leku, ale większość spośród nich nie może sobie na to pozwolić, mimo że średni koszt wynosi 1 euro. To jedyny możliwy sposób powstrzymania epidemii tu, gdzie wie się niewiele o tym, co zdarzyło się w Meksyku. Afryka do tej pory zarejestrowała tylko jeden podejrzany przypadek nowej grypy, który stwierdzono w Ceucie. Tu obawy są inne: ścigając się z czasem, bez wytchnienia i prawie bez środków, próbuje się doprowadzić do tego, aby szalejąca epidemia zapalenia opon mózgowych nie niosła tak krwawego żniwa. 
I co z świńską grypą? Wypada dosyć blado przy tych statystykach. Jak zwykle to, co na kontynencie amerykańskim jest ważniejsze, tym bardziej, że to tylko Afryka…

piątek, 22 maja 2009

Echo się niesie

W głowach tegorocznych abiturientów. Ale nie tylko, bo i w ministerstwie prawdopodobnie mają pustki. W tegorocznych maturach hitem było określenie Pana Tadeusza dramatem. Żeby nie zdać matury na poziomie podstawowym (aż 30%), trzebaby oddać czystą kartkę lub być totalnym idiotą. Dodatkowo – praca musi mieć minimum 250 słów. Żenujący poziom, sam pamiętam klasówki z angielskiego w liceum, na których pisałem wypracowania na 200 słów. I to na lekcjach, a nie podsumowaniu nauki w liceum!

Klucz do niewiedzy

Klucz – największa głupota zreformowanej matury. Jak ja się cieszę, że moje wypociny były oceniane jeszcze przez normalnych nauczycieli, niebędących pod presją „działania według schematu”. W tym roku można było napisać że Tadeusz z Pana Tadeusza (autorstwa Sienkiewicza) wraca do domu z wyprawy przeciwko Saracenom. Bo jeśli w IIIkluczu była mowa o tym, że Tadeusz WRACA, to wystarczy – zostanie to uznane za dobrą odpowiedź. Można również napisać, że wybuch powstania styczniowego był to koniec romantyzmu. A był to początek – niestety, tego klucz nie uwzględnia. Punkt dla maturzysty…

Oddaj pustą kartkę

Maturzyści nie mówili, że egzamin w tym roku był trudny – wręcz przeciwnie, był dośc łatwy. To, że licealiści nie czytają lektur, to też żadna nowość. Język ciężki, trudny, a lektury długie. Po co czytać, skoro na egzaminie nikt nie będzie pytał o analizę czy syntezę. Wystarczy na maturze otworzyć arkusz, przeczytać dany fragment, opisać go własnymi słowami zachowując proporcje: po 20% na wstęp i zakończenie, 60% na rozwinięcie. O zgrozo, to wystarczyło, by zdać tegoroczną maturę! Więc jeśli ktoś myli dramat z epopeją, a Wielką Improwizację z inwokacją i udaje mu się przejść, to czym trzeba zabłysnąć przyszłym roku?

Pan Jezus uczył samego Boga

Zdaje się zapowiadać, że i ta matura będzie trudna dla przyszłych licealistów. Na to wskazują wyniki tegorocznych egzaminów gimnazjalnych. Po prostu debile, innego słowa użyć nie mogę. Zanim ja zdawałem maturę, śmiałem się czytając błędy licealistów na maturach. Ale zbiór tych błędów był z kilku lat biją go na głowę zbiory z ostatniego roku – niewymiernie więcej, co świadczy o coraz niższej inteligencji społeczeństwa, mimo łatwiejszych egzaminów. Egzaminatorzy już mówią o żenującym poziomie prac 16-latków, ale oficjalnie będziemy się śmiać w czerwcu. Tegorocznie kwiatki to m.in. „Pan Jezus wędrował wiele lat i uczył nawet samego Boga”, „dzięki napadom Niemiec na Polskę ludzie mogli podróżować do obozów koncentracyjnych”. O ile błędy w stresie można jakoś wybaczyć i obniżyć punktację, to jak wytłumaczyć niestosowne uwagi na marginesie, wulgaryzmy, kwiatki czy rysunki. To egzamin, a nie coroczny spęd kretynów (chociaż jeszcze trochę i będzie to można tak nazwać). Prof. Wojciech Roszkowki, wykładowca Collegium Civitas i autor podręczników do historii mówi o stałym spadku poziomu wiedzy kandydatów na studia i to nie tylko z historii – za chwilę możemy mieć prawdziwą pustynię umysłową – dodaje. Może kiedyś dzieci zaczną myśleć i przestaną pisać, że „Syzyf miał krótkie włosy, co było modne w tamtych czasach” i „wykonywał ciężką pracę, aby zarobić na coś do jedzenia”.

wtorek, 28 kwietnia 2009

Jezus niesie Ci komputer i playstation

Zbliżają się coroczne uroczystości przyjęcia dzieci do grona pełnej wersji katolików, czyli czas pierwszej komunii świętej nadszedł. Wszystkie przygotowania zostają zapięte na ostatni guzik, dzieci na próbach generalnych monotonną barwą głosu przepełnioną znudzeniem recytują wyuczone na pamięć formułki. Wszyscy wiedzą, jak bardzo podziękować proboszczowi, jak stanąć i kiedy dać kwiaty.

Po uroczystości właściwej czas na party! Czasy kiedy dostawało się na komunię zegarek lub BMX z niebieskimi oponami minęły bezpowrotnie. Wujki, ciotki, rodzice chrzestni dwoją się i troją by prezent był jak najkosztowniejszy, najlepszy i bezkonkurencyjny. W Empiku leży pakiet pierwszokomunijny – konsola playstation3 z dołączoną Biblią. Na forach już dostrzegłem tematy „co na komunię do 2 tys. zł?”, „jaki komputer dla chrześniaka do 3000? Ma już XBOX 360”. Od tego dobrobytu niektórym się w głowach i innych częściach ciała poprzewracało i zapomnieli czym jest komunia święta. Chodzi o kwestię religijną, a nie konkurs przed znajomymi kto ile prezentów dostał i liczenia gotówki z kopert. Zamiast symbolicznej gościny i prezentów urządzane są mini wesela z cateringiem i (o zgrozo) nawet jakimiś klaunami. O tempora! O mores! - krzyknąłby ponownie Cyceron, gdyby jeszcze żył lub chociaż przewrócił w grobie, gdyby ten jeszcze istniał. Nie zawiązuje się żadnej więzi z osobą dla której ta uroczystość ma miejsce. Najczęściej malec nie zna większości rodziny i ze zdumionymi oczami przyjmuje prezenty od nieznanych ludzi. Yeah, czuj się jak bejbi dżizas w Betlejem, jak mu mędrcy przynosili dary – też nie kumał. Ale to marne pocieszenie. Chociaż chyba dzieciaki go nie potrzebują. Lepiej przejedźmy się jeszcze raz wokół domu nowym quadem od wujka...

wtorek, 21 kwietnia 2009

Sprawdź swój polski

Masz okazję sprawdzić w łatwy i szybki sposób jak dobrze władasz językiem ojczystym. Test można wykonać w 10 minut i nie jest monotonny – do dzieła!



Pochwal się wynikiem w komentarzu ;)Albo nie, nie rób - powiedz, że to głupota, nuda, ja to i tak umiem. We all know it.

poniedziałek, 20 kwietnia 2009

Don't fuck with freedom

Wyrok w sprawie administratorów serwisu The Pirate Bay rozgniewał internetową społeczność. W Szwecji doszło do ulicznych demonstracji, a agregatory treści pełne są wrogich koncernom medialnych komentarzy. Trudno napotkać jakąkolwiek odmienną opinię – w sondażu pisma TheGuardian, ponad 85% respondentów uznało (według ostatnich aktualizacji już 94,4%), że wyrok służy tylko ochronie interesów wielkich korporacji. Tymczasem Piraci uspokajają hasłem: „Don't worry - we're from the internets. It's going to be alright. :-)”. Przypomnę: czterech administratorów zostało skazanych na łączną kwotę ponad 10 milionów złotych (w przeliczeniu) i rok więzienia. Według obrońcy sędzia działał pod naciskiem politycznym, a sam oskarżyciel korzystał z The Pirate Bay.

Ja specjalnie zwlekałem z dzisiejszym postem oczekując, co powiedzą nasze stacje telewizyjne w wiadomościach. Nie zawiodłem się – nie działo się nic. W Szwecji rozzłoszczony tłum internautów (tłum, to było ponad 1000 osób w liczącym niecałe 10 milionów ludzi kraju!) wyszedł protestować na ulicę, a do szwedzkiej Partii Piratów zapisało się 6000 osób jednego dnia. W tym czasie w Polsce mówią o pierdoletach. Cały ten proces był jedną wielką farsą. Skończył się w ten sposób, ponieważ na całą tę akcję łożyły pieniądze wielkie korporacje – jeśli ktoś wierzy, że one chronią interesy artystów, a nie własne, to jest idiotą. Co dał proces? Nic. The Pirate Bay dalej działa, ponieważ serwery nie znajdują się w Szwecji. Polityczno-pieniężny show zakończony. Wygrały pieniądze rozsądniejsze argumenty prokuratora. Politycy wypowiedzieli wojnę całemu naszemu pokoleniu. Rick Falkvinge, przywódca Partii Piratów podczas manifestacji wygłosił mądrą wypowiedź: Nasi politycy to cyfrowi analfabeci – potrzebujemy polityków, którzy nie będą się kłaniać zamorskim potęgom. Fakt – nie tylko w Szwecji mają w rządzie kretynów widzących we wszystkim minusy, nielegal, chcących ograniczać, co tylko się da. Dobrym przykładem jest Open Source, ale jakby nikt nie chciał tego przyjąć do wiadomości!

O gniewie internautów IFPI (Światowa Federacja Przemysłu Fonograficznego) przekonuje się do tej pory. Dziś o północy miała miejsce skoordynowana masowa akcja ataków na serwery IFPI – w chwili gdy to piszę (21:00) ich serwery dalej gryzą piach i są niedostępne. W pełni popieram, dla niezdecydowanych mam ciekawą informację: w wielu krajach (w tym w Polsce) ataki typu DDoS nie są nielegalne, bowiem nie wiążą się one z uzyskaniem dostępu do informacji, do której się nie miało prawa dostępu. Tu nie chodzi o ochronę praw autorskich – tu chodzi o coś więcej. Tak ważny w dzisiejszych czasach PR został całkowicie zniszczony – przecież ci ludzie, którzy wyszli na ulice z pewnością nie kupią płyty od tej organizacji. Pobiorą ją z sieci lub ze strony artysty, pomijając IFPI czy RIAA. Ale najwyraźniej pieniądze przynoszą IFPI szczęście...

piątek, 17 kwietnia 2009

Reklama!

Czym różni się telewizja publiczna od stacji komercyjnych w naszym kraju? Wniosek jest taki, że tylko publiczna TV nie przerywa filmów reklamami. Jeszcze. Wszystkie inne programy już są napakowane do granic możliwości - wszelkie programy rozrywkowe, koncerty, imprezy sportowe są przerywane reklamami. Napisy końcowe i bach - od razu reklamy. A później druga część imprezy. W ten sposób się omija ustawę. Teleturnieje są jeszcze lepsze - kilka razy są przerywane kilkunastosekundowymi spotami o fundatorach nagród. A ustawodawca oczywiście nic złego w tym nie widzi.

Komercyjne stacje już stosują coraz sprytniejsze zabiegi jak nie przeładować przerwy reklamami: po bloku reklam następuje informacja o ciekawych filmach, reklamy fundacji założonych przez stację, po czym kolejne kilkanaście reklam. I trwa to już tyle, że zapominasz, co oglądałeś i że w ogóle oglądałeś jakiś film. Nie będę rozwodził się również o irytującym poziomie głośności reklam znacznie odbiegającym od głośności filmu. Nie ma nic piękniejszego niż wieczorem po cichutku ogladać film i nagle zostać zaatakowanym reklamami z dodatkowymi decybelami.


Publiczna telewizja robi to jeszcze bezczelniej: koniec reklam, prezenter zapowiada gościa w studiu po czym... TAK! Reklamy! A po nich rozmowa z zapowiedzianą osobą. Tego ustawodawca również nie widzi, wszystko w porządku. TVP nie opracowało jeszcze sposobu jak przerwać film reklamami, ale poradzą sobie i z tym. Grożą, że jeśli zostanie zniesiony abonament, wszystko będzie prerywane reklamami. A ja bym chciał, żeby nie było przerywane nic, skoro płacę za to. Ktoś tu jest pazerny i liczy tylko pęczniejącą kasę. A przerywajcie sobie. I tak nie ma co oglądać...

czwartek, 16 kwietnia 2009

Pogrążony w żałobie

Żałoba narodowa - ogłaszana przez władze państwowe po śmierci wybitnej osobistości lub z powodu wielkiej katastrofy. Na czas jej trwania odwołuje się zazwyczaj imprezy masowe i widowiska rozrywkowe (koncerty, rozgrywki sportowe), zaleca się także powściągliwość w zachowaniu oraz zmianę programów telewizyjnych (ograniczenie emisji programów rozrywkowych, komedii, reklam).

W Polsce od 1918 roku ogłaszano żałobę narodową 19 razy. W całej swojej historii USA miały tylko 3 żałoby narodowe. Do 2003 roku żałoba zdarzała się średnio co 8,5 roku. W ciągu ostatnich 5 lat występuja 15 razy częściej - od 2004 nie było roku bez żałoby. Jeszcze nigdy nie dotknęło nas takie pasmo nieszczęść jak w ciągu ostatnich 5 lat :) Jakie były to klęski?

4-18 X 1944: upadek powstania warszawskiego, śmierć prawie 200 000 ludzi. Ogromny wpływ na bieg historii

28-21 V 1981: śmierć kardynała Stefana Wyszyńskiego. Nie bez powodu nazywano go Kardynałem Tysiąclecia

14 VII 2005: zamach bombowy w Londynie, zginęły 3 Polki. Śmiech na sali

29 I - 1 II 2006: katastrofa budowlana na Śląsku, zginęło 65 osób. Nie zmieniło biegu historii Polski. W czasie trwania tej żałoby na drogach ginie więcej osób niż w trakcie wypadku - nie ogłoszono żałoby

14-16 IV 2009: pożar hotelu socjalnego w Kamieniu Pomorskim, 22 ofiary. Ogłoszono żałobę, mimo iż według statystyk straży pożarnej rocznie więcej niż 500 osób ponosi śmierć w płomieniach

Rocznie samobójstwo popełnia ponad 4000 Polaków. Nikt nie ogłasza po nich żałoby narodowej. Każdego dnia ludzie przeżywają radości i tragedie, rodzą się i umierają. Kiedy współczujesz tym, kogo Ci wskażą i smucisz się wtedy, kiedy każą Ci być smutnym, to nie oznacza, że jesteś dobrym człowiekiem. To oznacza, że jesteś człowiekiem, który za dużo patrzy w telewizor, a za mało myśli.

Miej serce tam, gdzie ma być, a rozum tam, gdzie jego miejsce.

I nie pomyl ich miejscami...

wtorek, 14 kwietnia 2009

Klub grubasów

Nie odkryję Ameryki, jeżeli powiem, że jej mieszkańcy do inteligentów nie należą. Chciałbym się skupić na sposobie ich odżywiania. Ale nie tylko tam jest to problem. Do polskich przychodni już trafiają otyłe sześciolatki z objawami astmy, cukrzycy i chorób układu krążenia.

Absolutną rekordzistką w otyłości i głupocie jest odpowiednio 7-letnia Jessica i jej matka, zamieszkujące Chicago. Śmiało mogę powiedzieć, że jest ono cięższe niż jakakolwiek osoba czytająca tego bloga, a możliwe ze mógłbym akceptować nawet osobę towarzyszącą. 222 kilogramy – tyle waży siedmiolatka! W ciągu 4 lat trzykrotnie zwiększyła swoją wagę, więc daje to około pół kilograma więcej co tydzień. Pierwszy triumf otyłości był po osiągnięciu 100kg – dziewczynka nie potrafiła klasnąć dłońmi nad głową. Finał historii Jessici był taki, że lekarze uratowali dziecko, które już nie mogło chodzić, zmuszając je do diety. Dziś waży 55kg i czeka na operacyjne usunięcie nadmiaru skóry wytworzonej podczas tycia (10kg).

Smutne? Sami jesteśmy sobie winni. Tłuszcz i cukier prosty są najlepszymi nośnikami smaku, więc potrawy je zawierające są po prostu smaczne i chętniej je jemy. Dieta nie załatwia za nas problemu nadwagi, na samym dole piramidy żywieniowej znajduje się aktywność fizyczna. W Polsce zwolnienia z wuefu są coraz powszechniejsze, co w połączeniu z opisywaną przeze mnie wcześniej dysleksją zrobi z Ciebie stuprocentowego kretyna. 97% sześciolatków je słodycze, a niemal połowa kilka razy w tygodniu. Nie pomagają również kampanie reklamowe, które tylko zachęcają do jedzenia słodyczy. A kampanii przeciwko otyłości nie widać, mimo że do 2015 roku 2,3 miliarda osób będzie miało nadwagę. Przez ostatnie 20 lat w Polsce trzykrotnie zwiększyła się liczba dzieci z nadwagą. Niby coś w tym kierunku się dzieje – projekt ustawy likwidujący w gimnazjalnych sklepikach słodycze jest wprowadzany w życie, a wieloletni niewypał w postaci zakazu reklamowania tychże dalej leży w powijakach. Co z tego, skoro pomimo zakazu reklamy alkoholu i tytoniu w telewizji te marki nie wyginęły i mają się całkiem dobrze. Sam posiadam w ofercie programów TV kilka traktujących o kulinariach, ale żaden nie mówi o zdrowszym odżywaniu, ale o przygotowywaniu jedzenia, nikt się nie zastanawia czy to zdrowe, jak unikać otyłości… A czy to tak trudno włożyć w ramówkę? 

Badania Instytutu Matki i Dziecka wykazują, że dzieciaki jedzą za dużo mięsa (tak, pysznego mięska ze sklepów, na które nie patrzysz i kupujesz takie ze skórkami i kopytami w składzie!), a za mało warzyw. Surowych, a nie miksowanych soczków i innych wynalazków. Twoją przygotowaną misternie dietę zepsuje podjadanie między posiłkami, można być tego pewnym w 100%. Obok anoreksji i bulimii groźna jest również ortoreksja: obsesyjne dbanie o zdrową dietę. Wtedy nietrudno o całkowite wykluczenie niektórych składników z diety. Grubasy, które obżerają się obsesyjnie, anorektyczki, które nie są w stanie zjeść liścia sałaty przez cały dzień (żółwie domowe to potrafia!) czy opętani ideą zdrowego żywienia ortorektycy – wszyscy sprowadzili swoje życie do kwestii jedzenia. Mimo, że bez niego nie da się żyć, to nie jest to sens życia i warto coś robić, mieć przyjaciół czy hobby.

Na koniec kilka słów o otyłości od bezwzględnego komika Rickiego Gervaisa:)

piątek, 10 kwietnia 2009

Reguła większości

Czy inni decydują za nas? Czy jestem samodzielną i niezależną osobą? W biznesie, życiu prywatnym, decyzjach, w zakupach, preferencjach artystycznych i estetycznych? Każdy z nasz odpowie natychmiast, że tak. W końcu wybieramy różne produkty, pluralizm podaży, umożliwia nam niezależność w podejmowaniu określonych wyborów i decyzji. Ale kto się zastanawiał czy nie robi tego na użytek innych? Żeby inni postrzegali nas jako indywidualistę i wyróżniali nas z szarego tłumu w mgnieniu oka.

Poszukujemy pomysłów na swoją niepowtarzalność. Badania socjologów jednak i tak nas rozszyfrowują. Nasze potrzeby i preferencje są identyfikowane i wkrótce otrzymujemy produkty, usługi takie jakie wymagamy, dające nam możliwość wyróżnienia się, potwierdzenia swojej unikalności. Daje to nam możlliwość zaistnienia jako indywiduum, tyle że znowu znajdujemy się w pewnej grupie większościowej, tzw. klientów nietypowych, indywidualistów. W ten sposób niepowtarzalność została sklasyfikowana. Tłum społeczny pójdzie do kina na wybitną produkcję obsypaną Oskarami, bo wszyscy to obejrzeli, film musi być swietny! A co z filmem, który nie dostał tylu nagród? Nie obejrzę go, przecież nikt go nie docenił. Z kim ja o nim porozmawiam?

Reguła większości prowadzi nasze działania do ekstremalnych granic naszych możliwości, nie przewidzianych przez naturę. Najwyższy człowiek, najszybsze auto, najsilniejszy mężczyzna, największe zyski... Człowiek prześciga się ze sobą. Mówiąc inaczej reguła większości prowadzi nasze społeczeństwa do sfery oderwanej od naturalnych korzeni (wszystko jest wytworem człowieka), mówiąc inaczej - do absurdu. Prowadzi to do zanikania własnych przekonań, opinii: "skoro ich jest więcej to ja chyba nie mam racji". Poszukując unikalności pragniemy wyjść poza koncepcję zwykłego społeczeństwa. Jednostki naprawdę indywidualne muszą przyjąć postawę życia paradoksalnego. Są mniejszością i aby coś zmienić, muszą ustanowić większość. Mniejszość nie wywrze żadnego wpływu i nie wprowadzi zmian. Żyjąc w świecie większości nie będziemy indywidualistami.

środa, 8 kwietnia 2009

O butelkach film

Dziś nie będę przemęczał szarych komórek i zachęcę do obejrzenia prawie półgodzinnego filmu na temat wody w butelkach - po co jest produkowana i czy różni się czymś od zwykłej. 

wtorek, 7 kwietnia 2009

Hurrapetycja

Wszyscy dobrze kojarzymy jak działają petycje. Również inicjatywy społecznościowe są dobrze znane i akceptowane przez społeczeństwo. Jednak często łączy je nazwany przeze mnie naprędce optymizm w jego bardziej spontanicznej formie – hurraoptymizm. Stąd hurrapetycje – petycje, których idea odzwierciedla nasze odczucia, przekonania i uznajemy ją za słuszną. I popieramy bez dłuższego zastanowienia się lub bez zapoznania się z jej treścią (sic!). 

Spotkałem się z projektem zmian w ustawie o zakazie palenia w miejscach publicznych. Pomysł popierany nawet przez palaczy. W końcu nawet palący ma prawo wdychania dymu tylko ze swojego papierosa. A skorzystają wszyscy, bo palacz bierny wdycha znacznie szkodliwszą część palącego się papierosa niż palacz aktywny. Boczny strumień zawiera ponad 30-krotnie więcej dwutlenku węgla i 4 razy więcej nikotyny niż ten wciągany przez palacza. Zwykle też argumenty przeciwników tej nowelizacji są odpierane, chociażby jak ograniczanie wolności obywatelskiej. Czy którykolwiek z oponentów w ogóle przeczytał o wolności obywatelskiej? Nie, po co. Fajnie brzmi i to wystarczy. Wolność obywatelska to także poszanowanie drugiego człowieka, który ma do niej takie samo prawo i niekoniecznie chce zostać wystawiony na rakotwórcze substancje zawartych w tytoniu. Spróbuj wypić jedno piwo (jedno!) na ławce w parku, to narażasz się na mandat. A przecież ani nie szkodzisz nikomu, nie śmierdzi, nie truje… Mimo to – nie wolno. Sam będąc mały mieszkałem w niedużym mieście i widok osoby z najniższych warstw społecznych z alkoholem w dłoni nie zdemoralizował mnie. Nie potrzebowałem ustawy o wychowaniu w trzeźwości. Rodzice potrafili mi powiedzieć wszystko. Dziś wiele osób rodziców posiada tylko prawnie, a dzieci wychowywać musi społeczeństwo i na każdym kroku zakazuje się produktów dla dorosłych, informuje, ostrzega. A gdzie ich rozum? Czy nikt sam nie potrafi do takich wniosków dojść? Zmierzamy w kierunku pokazanym w filmie Idiokraci, który przejaskrawia sposób myślenia, do jakiego dążymy.

Projekt nie jest ustawą antynikotynową. Nie chcę też pisać jakie to papierosy są niezdrowe. Jednak chcę wyraźniej nakreślić, co niesie za sobą wprowadzenia na hura takiej poprawki i podpisywanie się pod petycjami i e-petycjami w celu jej przyspieszenia. Głównym założeniem jest powstanie palarni o ścisłych wymiarach i oznaczeniach. Minimum 10m2, ściana nie może być krótsza niż 2m, niższa niż 2,5. Pomieszczenie musi być zamykane, wentylowane, nie może się przedostawać dym, oraz nie może stanowić więcej niż 30% powierzchni lokalu. Najlepsze są: obowiązek dostosowania palarni dla osób niepełnosprawnych (bez stopni) i popielniczka wykonana z niełatwopalnych materiałów. W praktyce prowadzi to do absurdów.

Większość lokali gastronomicznych i lokali rozrywkowych nie będzie mogła się dostosować do tych wymogów – chociaż w tej kwestii mają być odstępstwa. Co z tego, że „mają być” jak ludzie już podpisują takiego gniota legislacyjnego, bękarta urzędniczego, który nie służy pożytkowi publicznemu. W Wielkiej Brytanii po wprowadzeniu takiego zakazu za niespełnienie wymogów zamknięto… shisha bary! Miejsce, gdzie ludzie przychodzą właśnie zapalić. Tylko dlatego, że wcześniej ktoś nie przemyślał projektu, ktoś niekompetentny zatwierdził, a ktoś głupi podpisał. Może kogoś przekonałem, by czytać przed podpisaniem, a nie tylko lecieć na chwytliwy slogan.

piątek, 3 kwietnia 2009

Mam małego


Netbooka mam. Małego. Jak już mam blog o wszystkim i o niczym, to będzie też o komputerach. Wbrew pozorom 9" to nie jest tak mało jakby się wydawało (oczywiście mam na myśli matrycę, to taka dygresja do tytułu posta). Ale już zamieniam się w recenzenta i już opisuję, co za przyjemności i nerwy sobie zafundowałem. Będzie nudno i komputerowo.

Acer postanowił dołączyć do konkurencji i wprowadził na rynek Aspire One - kolejny używający specjalnie przystosowanego do netbooków procesora Intel Atom. Miałem okazję nabyć egzemplarz wyposażony w dysk SSD 8GB i 1GB RAM. Tak, oryginalnie byl na nim Linux, ale postanowiłem sprawdzić, co potrafi na XP na beztalerzowcu. I to nie Home, ale Professional.

Zanim przejdę do relacji z działania systemu tego 9" malucha, zacznę od wrażeń estetycznych i budowy. Wersja, która opisywuję ma kolor biały (jeśli mam być dokładny - perłowy, a nie perfidny biały szpitalny) - kwestia gustu, ale moim zdaniem inne są po prostu brzydkie. Bardzo dużym plusem jest waga - poniżej kilograma, oraz rozmiar: mniejszy od kartki A4 o jakies 50x50 mm. Z lewej strony netbooka znajduję się złącze zasilania (35W zasilacz produkcji Lite-On, pierwsze skojarzenie, to zasilacz od nagrywarki DVD), wyjscie D-SUB, LAN (RJ-45), wylot wentylatora, złącze USB i Storage Expansion, służący do powiększania pojemności skromnego, 8-gigabajtowego dysku SSD o kolejne 8GB (podobno można użyć SDHC nawet o pojemności 16GB, ale to juz dla maniaków). Na prawej ściance znajdziemy miejsce na zabezpieczenie Kensington, czytnik kart SD/MMC, 2x USB i wyjscie na słuchawki i mikrofon. Z przodu znajdują się głośniki (całkiem przyzwoite jak na takiego mikrusa, jednak trochę basu ktoś skradł...) i dyskretny przełącznik WIFI. Nad nim umieszczono diodę kontrolną sieci bezprzewodowej, wraz z drugą diodą, której przeznaczenie jest mi nieznane - nigdy się nie świeciła. Myślę, że była przeznaczona do modułu bluetooth, którego Aspire One niestety nie posiada.

Netbooka wyposażono w kamerkę internetową, nienajgorszej jakości zresztą - w każdym razie bije na głowę moja Creative Live! Cam, jesli chodzi o ostrość. Dość nietypowo ułożono klawisze touchpada - po obu jego stronach. Trzeba sie przyzwyczaić, a nie jest to proste. No dobra - beznadziejne są. W dodatku naciśnięcie wymagają dużej siły i generuje głośny klik. Plus za możliwość łatwego wyłączenia touchpada (Fn+F7), ale brakuje obszaru wydzielonego dla scrolla. Klawiatura reaguje na naciskane klawisze dobrze, jest precyzyjna i nie mogę powiedzieć o niej złego słowa. Trochę czasu zajmuje przyzwyczajenie się do klawisza menu kontekstowego naciskanego mylnie na przemian z prawym altem. Głośność i jasność matrycy umieszczono na strzałkach - moim zdaniem można było przemyśleć pokrętło głośności, ale nie jest źle.

Nie jestem fanem błyszczących matryc, ale w połączeniu z takim samym obramowaniem sprawia bardzo estetyczne wrażenie. Po zamknięciu obudowy możemy podziwiać błyszczącą, perłową klapę (to naprawdę ładnie się prezentuje!) i diody kontrolne, a maksymalny kąt rozwarcia wynosi 148 stopni - wystarcza. Klapa nie posiada żadnych zaczepów, zamyka się sama już przy niedużym kącie. Dużym minusem są bardzo małe kąty widzenia w pionie - wystarczy lekko się przesunąć, by obraz nie był idealny. Nieco irytować może wentylatorek - włącza sie po kilkudziesięciu sekundach od uruchomienia komputera i pracuje większość czasu. Na szczęscie nie jest głośny, chyba że katujemy netbooka jakąś gierką.

Czas na opisanie, jak sprawuje się netbook pod kontrolą systemu Windows XP Professional. Początki były bolesne. Mimo bardzo szybkiego startu netbook miał tendencję do bardzo częstego mielenia (dość wolnym zresztą) dyskiem Solid State. Sprawia wrażenie, jakby nie radził sobie z przetwarzaniem wszystkich informacji, nawet jeśli nie ma ich dużo - jedno okno IE również potrafi się na pare sekund zamrozić, aż praca dysku ustanie. Nie zapominajmy jednak, że to jest okrojony procesor o częstotliwości 1.6GHz. Dużą ulgę przynosi instalacja Service Pack 3 i późniejszych aktualizacji oraz zmiana prefetchowania na boot-time. Jakby po złości, wszystkie operacje wykonywane na standardowej stacji roboczej miały odwrotny efekt na netbooku. Defragmentacja Raptora w pececie przyspieszała jego pracę, a SP3 spowolnił - w Acerze zupełnie odwrotnie. Oglądanie wideo czy instalowanie dużych aplikacji potrafi zabić sprzęt na dobre pare minut lub przycinać na kilka sekund (SP3 ukończył instalację po niecalych 2 godzinach). Należy pamiętać, że to netbook - nie notebook, ani mobilna stacja robocza i do czego został przeznaczony. Żeby zabrać go ze sobą w podróż, napisać e-mail czy odwiedzić parę stron - nadaje się bardzo dobrze. Bateria wytrzymuje nieco ponad dwie godziny, co wystarcza do pracy z mniejszymi klawiszami niż standardowe. Dłuższa praca może spowodować ból pleców.

Przeprowadziłem również minitest przeglądarek. Do zawodów stanęły IE6 (preinstalowany razem z systemem), Opera i Safari w najnowszych wersjach. Test nie polegał na poprawnym wyświetlaniu stron czy testach ACID. Sprawdzałem wyłącznie, która przeglądarka będzie zamrażać się najrzadziej i która zaoferuje najszybsze wczytywanie stron oraz funkcjonalność. Firefox nie brał udziału w teście, ze względu na wycieki pamięci znane i nienaprawione od wersji 1.0. Ogólny ranking prezentuje się identycznie jak przedstawiona lista. Safari zdecydowanie chodziło najgorzej i praca z nim była udręką. Palma pierwszeństwa za funkcjonalność należy się Operze.

Wśród konkurencji wyróżnia go cena. Jest o wiele niższa od netbooków HP i porównywalna z EeePC, jednak Acer jest lepiej wyposażony. Chyba śmiało mogę powiedzieć, że jest to model wybitnie przenośny i mobilny, zmieści się nawet w damskiej torebce (i to z zasilaczem!). Jedyne co mnie martwi, to że żaden sklep nie potrafił mi zaproponować pokrowca lub torby do niego w realnej cenie. Udało się nie wyrzucić pieniędzy w błoto.

środa, 1 kwietnia 2009

Speak polish or die!

Mamy prima aprilis, żarty przygotowane. Więc teraz dość długa, poważna notka na temat ortografii, interpunkcji i wszystkich innych uroków polskiej gramatyki. To nie jest post dla purystów językowych, bo założę się, że Ty też robisz błędy. Ja już z nudów nie poprawiam znajomych, a okazje nadarzają się notorycznie.

Na poczatek parę rodzynków, czyli błędy spotykane najczęściej. Dla utrudnienia formy z błędem są przekreślone, żeby nie szło ich zapamiętać:

WZIĄĆ - wzionc, wziasc, wzionsc, wziąźć.

KTÓRY - ktury

UMIEM - umię

LEPSZY - leprzy

W OGÓLE - wogle, wogóle, wogule

SKĄD - z kont, z kond, zkont, zkąt, skont, skond...

PRÓBUJE - próbóje

NA RAZIE - narazie

TEMPO, ale TĘPY

CHOCIAŻ - chociasz, chociarz

WŁĄCZAĆ - włanczać, włańczać, włonczać

WZIĄĆ - wziąść, wzioń(ś)ć

ZNIENACKA - z nienacka

DWUTYSIĘCZNY, ale DWA TYSIĄCE DZIEWIĄTY - dwutysięczny dziewiąty

ORYGINALNY - orginalny

NUŻ (zwrot 'a nuż') i NÓŻ (sztucieć, element zastawy stołowej)

KUPOWAĆ - kupywać, ale PRZEKUPYWAĆ

SPADAĆ w dół

WRACAĆ SIĘ z powrotem

Z POWROTEM - spowrotem

PRZESZEDŁEM - przeszłem

WYGLĄDA - wyglonda

ZACZĄŁEM, WZIĄŁEM - zaczołem, wziołem

NIENAWIDZIĆ - nie nawidzić, nie nawidzieć

Przykłady można mnożyć. Ja jestem dumny ze znajomości gramatyki, bo czułbym się zażenowany pytając znajomych jak się pisze jakieś słowo. Jeszcze kilkanaście lat temu dysleksja  była rzadkim zjawiskiem, teraz ma ją 40% uczniów, a zasłania się nią znacznie więcej (przypomina mi się tekst: "jestem zmęczony i dlatego robię błędy" - taaa :). Dysleksja czy też dysortografia, nawet stwierdzona, powinna być leczona. A najczęściej dzisiejsza młodzież gimnazjalna i postgimnazjalna uważa, że ten papierek załatwia wszystko. Pewnie niejedna osoba potwierdzi, że traktowanie osób z dysleksją w szkole jest nie fair w stosunku do reszty uczniów. Też w swojej klasie to przechodziłem (jakoś do ósmej klasy nikt nie miał problemów, dziwne), aż się zmieniła nauczycielka.Ta, na prośbę dyslektyków o ulgi z racji schorzenia, zleciła im dodatkowe zadania do robienia. Nagle dysleksja się skończyła, a zadania robiła jedna osoba, co zresztą zaowocowało poprawą ortografii. Teraz małe FAQ dla pewności w pisaniu :)

Ad 1 czy ad. 1 ? 
Słowa ad używa się w tekstach pisanych jako odsyłacza do punktów wyżej podanego planu, np.: 
1. Sprawy finansowe. 
2. Sprawy kadrowe 
3. Wnioski 
Ad 1 (...) 
Ad 2 (...) 
Po słowie ad nie stawia się kropki, gdyż nie jest ono skrótem, lecz łacińskim słowem o znaczeniu 'do'. 

Czy poprawne jest sformułowanie adres zamieszkania? 
Sformułowanie to jest nielogiczne, a co za tym idzie również niepoprawne. Najczęściej używane jest w kwestionariuszach urzędowych, gdzie powinno być zastąpione sformułowaniem miejsce zamieszkania albo adres - stały, tymczasowy. 

Bez dania racji czy bez zdania racji? 
Poprawna forma brzmi bez dania racji. Błąd w jego pisowni wynika z niepoprawnej wymowy. Wątpliwości rozwiewają się, gdy przywołamy znaczenie tego wyrażenia - zrobić coś bez dania racji, to zrobić coś bez powodu, a przynajmniej bez jego podania. 

Biznesmen ale businesswoman. 
Słowo businessman uległo spolszczeniu i zwykle jest pisane biznesmen. Dopuszczalna jest jednak podwójna pisownia. Businesswoman, nowsze zapożyczenie, należy pisać jeszcze zgodnie z oryginałem. W dalszym ciągu bowiem słowo to traktuje się jako cytat z angielskiego, a nie jako wyraz przyswojony w naszym języku. 

Brać się do czego czy za co? 
W języku potocznym częściej używane są wyrażenia z przyimkiem za, ponieważ odbiera się je jako bardziej ekspresywne. Wyrażenia te rażą jednak w języku oficjalnym, dlatego lepiej ich wówczas unikać.   

Kiedy można używać zaimka co? 
Jedynie w języku potocznym można używać zaimka co zamiast innych, wyspecjalizowanych w swojej funkcji zaimków względnych: kto, który, jaki, ile. Zdanie: Znam kogoś, co to zrobi, dopuszczalne jest w języku potocznym, w oficjalnym zaś powinno brzmieć: Znam kogoś, kto to zrobi. 

Co dzień, codziennie. 
Co dzień, na co dzień, co dnia piszemy rozdzielnie, łącznie zaś piszemy codziennie, codzienny. Zasada ta odnosi się również do pisowni co tydzień, co miesiąc, co rok i cotygodniowo, comiesięcznie, corocznie. 

W cudzysłowie czy w cudzysłowiu? 
Poprawna forma miejscownika, to w cudzysłowie. Rzeczownik ten odmieniamy tak jak rów, a więc: rowu/cudzysłowu, rowowi/cudzysłowowi, rowem/cudzysłowem, w rowie/ w cudzysłowie. 

Do siego roku czy dosiego roku? 
W tych popularnych życzeniach noworocznych często popełniamy błąd. Pisownia do siego roku wynika z faktu, iż w wyrażeniu tym zachowała się forma dawnego zaimka si. Do siego roku znaczyło dosłownie 'do tego następnego roku'. Fakt, iż dzisiaj życzenia te są właściwie niezrozumiałe sprawia, że zapisujemy je w bezsensowny sposób. 

Kiedy piszemy dr a kiedy dr.? 
Kropka po skrócie oznacza opuszczenie ostatnich liter formy skracanej. Piszemy zatem dr Kowalski ale dr. Kowalskiego. W liczbie mnogiej skróty dr i mgr można podwajać, co jest wygodne, jeśli lista nazwisk jest długa, np. Głosowali dr dr Kowalski, Nowak i Zawadzki. Możemy też napisać: Głosowali drowie: Kowalski, Nowak i Zawadzki, ale ta pisownia jest rzadziej stosowana. 

Ds. czy d/s? 
Obie postaci skrótów wyrażenia do spraw są poprawne. W skrótach polskich powinno się unikać znaków nieliterowych, dlatego zalecana jest pisownia ds. Podobnie jest w przypadku wyrażenia wyżej wymieniony. 

Dni i dnie. 
W liczbie mnogiej występują dwie formy oboczne, dni i dnie, jednak z liczebnikami używa się tylko pierwszej (dwa dni). Miejscownik liczby pojedynczej brzmi dniu. W stylu starannym, urzędowym nie należy używać sformułowania na dniach, można je zastąpić słowem wkrótce, można także powiedzieć w tych dniach, lada dzień lub w najbliższym czasie. 

Ilość, liczba. 
Wyrazowi ilość towarzyszy rzeczownik niepoliczalny, nie używany z liczebnikiem, np. ilość powietrza. Używa się go również wtedy, gdy chodzi o liczbę bardzo dużą, np. nieopisana ilość wrażeń. Wyraz liczba łączy się zaś tylko z rzeczownikami policzalnymi, np. liczba pasażerów. 

Mnie/mi, ciebie/cię, tobie/ci, jego/go, jemu/mu, siebie/się. 
W odmianie zaimków ja, ty, on, się występują formy akcentowane: mnie, ciebie, tobie, jego, jemu, siebie oraz nie akcentowane: mi, cię, ci, go, mu, się. Form akcentowanych używa się tylko wówczas, gdy zachodzi potrzeba położenia na nie nacisku, a także wtedy, kiedy zaimek znajduje się na początku zdania. W innych przypadkach należy stosować formy nie akcentowane zaimków. 

Czy wyrażenie iść po najmniejszej linii oporu jest poprawne? 
Mimo, iż jest to najczęściej używana forma tego wyrażenia, nie jest ona poprawna. Właściwa postać, to: iść po linii najmniejszego oporu. Tylko w takiej formie wyrażenie to notowane jest przez słowniki. 

Na dziś, na dzień dzisiejszy, w dniu dzisiejszym. 
Sformułowania typu w dniu wczorajszym, na dzień dzisiejszy uważane są za znamiona wyższego stylu. W rzeczywistości, te urzędowe konstrukcje niedobrze brzmią wtedy, gdy mówimy o rzeczach codziennych, rażą także w sytuacji oficjalnej. Dlatego słowniki poprawnościowe zalecają używanie prostszych sformułowań. 

Na pewno, ale naprawdę. 
Podobieństwo tych wyrażeń sprawia, że często są błędnie pisane. Niestety ich pisowni nie towarzyszy reguła, którą w razie wątpliwości można sobie przypomnieć. Oprócz naprawdę, łączną pisownie mają jeszcze wyrazy: doprawdy, wprawdzie, zapewne i zaprawdę. 

Czy można używać wyrażenia okres czasu? 
Używać oczywiście można, ale rzadko stosowane jest ono zasadnie. Prawie zawsze jest pleonazmem (konstrukcja, której składniki powtarzają tę samą treść) i powinno być zastąpione albo słowem okres, albo słowem czas. W języku potocznym rozpowszechnione są również wyrażenia typu rok czasu, tydzień czasu. Konstrukcje te są niepoprawne, bowiem rzeczowniki takie jak rok, miesiąc czy tydzień zawsze odnoszą się do czasu. Umieszczanie koło nich słowa czas jest zbyteczne. 

Czy powiedzenie na przestrzeni roku jest poprawne? 
Wyrażenie na przestrzeni używane jest w utartych powiedzeniach: na przestrzeni wieków i na przestrzeni dziejów, i tak naprawdę do tych dwóch związków wyrazowych powinno się ograniczać. Im krótszy czas, o którym mowa, łączenie jego nazwy z wyrażeniem na przestrzeni bardziej razi. 

Półgodzina, pół godziny. 
Konstrukcje przed pół godziną i po pół godzinie, są błędne. Powyższe zdanie powinno brzmieć: Przyszedłem przed półgodziną lub Przyszedłem przed pół godziny. Tylko takie zapisy uznawane są za poprawne. 

Przypadek czy wypadek. 
Często używamy tych słów wymiennie zapominając, że słowo przypadek podkreśla losowość, nieznaną przyczynę zdarzenia, wypadek zaś jest na ogół jakoś umotywowany. W wyniku błędnego stosowania tych słów, słyszymy na przykład, że Zdarzają się przypadki podpaleń lasów. Można oczywiście mówić w najlepszym wypadku lub w najlepszym przypadku, w wypadku zatrucia lub w przypadku zatrucia, należy jednak pamiętać, że wyrażenie na wszelki wypadek jest jedyną poprawną formą. 

Jak odczytujemy i zapisujemy daty? 
Przy odczytywaniu daty, nazwa miesiąca powinna występować w dopełniaczu. Powiemy więc: Pierwszy stycznia przypadł w sobotę, Dziś jest dziewiąty kwietnia. Przy wyborze liczebnika porządkowego oznaczającego dzień miesiąca, żeby ustrzec się błędu, najlepiej dodawać w myśli słowo dzień: przyjechać (dnia) piątego lipca, wrócić po (dniu) piątym lipca.

Zwyczaj zapisywania daty obowiązujący w języku polskim: 
- na pierwszym miejscu znajduje się oznaczenie dnia, na drugim miesiąca, a na trzecim - roku; 
- dzień i rok oznaczone są cyframi arabskimi; 
- miesiąc zapisujemy cyframi arabskimi, rzymskimi lub słowami; 
- jeżeli miesiąc jest oznaczony cyframi arabskimi, stawiamy po nich kropkę; ten sam znak umieszczamy po cyfrze oznaczającej dzień; 
- jeżeli miesiąc jest oznaczony cyframi rzymskimi, nie piszemy kropki ani po nich, ani po poprzedzających go cyfrach arabskich. 

Czy sformułowanie w miesiącu sierpniu jest poprawne? 
Powyższe sformułowanie jest oczywiście niepoprawne. Sierpień to tylko nazwa miesiąca, dlatego dodawanie przed tym słowem wyrazu miesiąc jest zbyteczne.

Tę książkę czy tą książkę? 
Użycie formy tą w bierniku liczby pojedynczej rodzaju żeńskiego (tą książkę) jest dopuszczalne tylko w języku mówionym. W języku pisanym jedyną poprawną formą jest tę książkę. 

W każdym razie czy w każdym bądź razie? 
Powiedzenie w każdym bądź razie jest niepoprawne, choć dopuszczalne w języku mówionym. Zawiera przemieszane składniki dwóch innych zwrotów: w każdym razie i bądź co bądź. 

Jak należy powiedzieć: przekonujący dowód czy przekonywujący dowód? 
Należy powiedzieć: przekonujący dowód, albo używając starszej formy: przekonywający dowód. Forma przekonywujący, używana niestety najchętniej, jest niepoprawną mieszanką obu form zalecanych. 

Wrocławowi czy Wrocławiowi? 
Wrocław ma odmianę miękkotematową: Wrocław, Wrocławia, Wrocławiowi, Wrocław, Wrocławiem, o Wrocławiu. Tak samo odmieniają się m.in.: Bytom, Radom, Oświęcim, Okocim, Zakroczym, Jarosław.

Warto umieć ortografię. Jak często powtarzam: pisanie z błędami to jak podawanie na powitanie obsmarkanej ręki i brak poszanowania rozmówcy.

wtorek, 31 marca 2009

Niechciana żyła złota

Nie będzie rewolucji. Nasz rząd sprzeda rewolucję lub bardzo się do tego przyczyni (a miało tu nie być politycznie...). Mowa o odkrytej przez lubelskich naukowców na początku roku metodzie pozyskiwania paliwa ze spalin. Prof. Dobiesław Nazimek z Wydziału Chemii UMCS, zajmujący się sztuczna fotosyntezą opisuje:

- Chodzi o całą układankę, prowadzącą do ograniczenia emisji dwutlenku węgla do atmosfery i zagospodarowania go. A wszystko opiera się na tym, że zamiast emitować CO2 do atmosfery, można go wykorzystać. Łącząc dwutlenek węgla z wodą, bez trudu uzyskujemy paliwo: benzynę lub olej napędowy - tłumaczy profesor. Jak szacuje badacz, jeśli ta metoda zostałaby zastosowana w największych zakładach przemysłowych w kraju, Polska mogłaby produkować 21 mln ton paliwa rocznie. Dla porównania Polacy wykorzystują rocznie 6 mln ton benzyny. Można to stosować w całej energetyce: w zakładach produkujących prąd, ciepło, a nawet nawozy sztuczne. W efekcie mielibyśmy nie tylko własne paliwo, ale też tańczy prąd, energię czy właśnie nawozy. Bo ich producenci nie musieliby płacić za emisję dwutlenku węgla (planowane jest wprowadzenie).

Brzmi to pięknie, prawda? Jeżeli do tego dodać, ze w ten sposób wytworzony metanol jest czterokrotnie tańszy w produkcji, co z kolei obniża koszty wyprodukowania w ten sposób benzyny do około 40 groszy za litr, to można stwierdzić: żyła złota. Oczywiście, jest to możliwe, ale jak to bywa w Polsce - coś trzeba schrzanić. Waldemar Pawlak, minister gospodarki, spotkał się z naukowcem i obiecał wysupłać 100 mln złotych na inwestycję - m.in. budowa testowej fabryki i analizy procesu przy obecności innych zanieczyszczeń. Ministerstwo wyłożyło. Ale siebie na łopatki, a nie pieniądze. Rząd szuka oszczędności - tłumaczy Pawlak. Jestem ciekaw na co potrzebują zaoszczędzonych pieniędzy? 100 mln złotych znalazło się na Muzeum Historii Żydów Polskich, teraz będzie za grubą kasę odnawiany obóz w Auschwitz, ale na takie przedsięwziecie nie ma.

Całe szczeście, że to siermiężne podejście kończy się na Wiejskiej. UMCS wraz w dużymi korporacjami powołuje konsocjum (podobno MG też bierze w tym udział...) - głównie będą to elektrownie PKE. Jeśli się powiedzie, do projektu przystąpią wszystkie elektrownie w Polsce. Testowa fabryka powstanie w Zakładach Azotowych w Kędzierzynie-Koźlu w woj. opolskim. Południowy Koncern Energetyczny buduje tam instalację do magazynowania dwutlenku węgla. Pierwsza benzyna z dwutlenku węgla ma popłynąć w 2011 r. - W tym samym roku jedna czwarta CO2 emitowanego w Polsce będzie już przerabiana na paliwo - zapowiada Nazimek. Jeśli tak się stanie, na pomyśle lubelskich naukowców zarobi UMCS, a także wszystkie firmy, które zainwestowały w jego realizację.

Po cichu liczę, że pomysł wejdzie w życie i za kilka lat nie będę musiał się przejmować jak teraz, że auto pali 19l/100km. Jednak historia każe nam pamiętać, jakiego to pecha można mieć, więc pełni entuzjazmu oczekujmy klapy, utraty patentu, sprzedaży za grosze poza granice kraju. Optymistycznie.

poniedziałek, 30 marca 2009

Portal zrzeszający wszystko

Najpopularniejszy polski portal społecznościowy. Zrzeszający miliony użytkowników. Tysiące osób odzyskało kontakty z dawnych lat, odżyły dawne miłości. Taka była idea powstania portalu Nasza Klasa. Czym stał się ten portal teraz? Wszystkim. Kolejne funkcjonalności i pomysły nie są już adresowane, by udogodnić przeglądanie witryny odwiedzającym. Służą napełnianiu kasy i tak już wypchanej całkiem nieźle. Ostatnią funkcjonalnością wprowadzoną za darmo, jaką pamiętam, była zmiana listy znajomych i usunięcie podziału na strony. Teraz trzeba już nawet płacić, by widzieć, kto był na moim profilu. Jeśli nie masz konta, to prawdopodobnie Ciebie nie ma :-) Traktowany jest poważniej niż urzędy w Polsce.

Opłaty nie są jedynymi minusami tego portalu. Największą głupotą jest powstanie kont fikcyjnych. To jest sprzeczne z zasadą powstania serwisu i właściwie nie wiadomo, po co stworzono tę opcję. A jak nie wiadomo, o co chodzi, to chodzi (znów) o pieniądze. Mamy w ten sposób dziesiątki tysięcy coraz głupszych kont, jak fankluby aut, konta zrzeszające pracowników McDonalda, fanów zespołów muzycznych, Kubusia Puchatka, zupy ogórkowej, dziewic, kont zbierających tylko najpiękniejsze laski! ostra selekcja oraz innych, które wstyd przytaczać. Rekordy biją konta fotki za doładowanie, gdzie młode - lepsze lub gorsze - dziewczyny wysyłają swoje zdjęcia za doładowanie telefonu 20zł. Idiotyzm przesyłany jest łączem w obie strony. I ze strony osób publikujących oferty, i korzystających. 20zł to nie zapłaciłbym nawet za spotkanie (chyba, że wydam je podczas spotkania na kawę/herbatę/piwo), a co dopiero za parę jotpegów.

Poziom Naszej Klasy obniża się z prędkością polującego sokoła wędrownego, przebił już grono (chociaż tam to względnie jest porządnie) i dzielnie goni fotka.pl. Bo o portalach w stylu lowelas.pl i nasze-choroby.pl to nawet nie wspomnę, to już zawodnicy poza klasyfikacją. W parze z kontami fikcyjnymi idą zwykli, niefikcyjni userzy. Pomysłowość też ma wielkie pole do popisu. Szkoda tylko, że ma tak wąskie granice. Efektem są zdjęcia w profilach: "na pogrzebie", "na imprezie" (ciemno i poznanie po odzieży jest jedyną możliwością identyfikacji), "ja i moje kochanie" (na zdjęciu dziewczyna z częścią swojego kochanie w ustach), zdjęcia w bieliźnie lub nawet bez, ptaszyska w gniazdach... Do nienormalnych kwalifikują się też zdjęcia dla szpanu - takie, co przedstawiają moje auto, moje dziecko, mój pies, mój kot, ja i moje kochanie (rozumiem kilka, ale nie pół galerii), albo samo moje kochanie. Profil jest mój i przeważać powinny zdjęcia mojej osoby. Dlatego z listy moich znajomych od razu lecą profile "wspólne". Ja przyjmowałem do znajomych Ewę, a nie Ewę i jej chłopaka, którego w życiu na oczy nie widziałem. To samo z osobami, które edytują swoje imię i nazwisko - po co wpisywać się Magda K. zamiast Magda Kowalska? Co to zmeni? Chcesz prywatności to zablokuj dane i galerię tylko dla znajomych, a nie rób z siebie osoby nieudolnie ukrywającej dane osobowe.


Bardzo cieszy mnie, jak do mojej szkoły dołączają dzieci w wieku 8 lat. A nuż zgubią znajomych na wieki i kontakt jest im niezbędny do życia, konto na nk również. Ich egzystencja w tym portalu polega na kolekcjonowaniu znajomych, w myśl zasady Remember kids! The more firends you have, the bigger your penis/boobs is, mimo że są za młodzi, by wiedzieć coś o jej realizacji. Gdzie tu idea portalu? Tak, w tej małej 8-letniej d*. Nie mają o niej pojęcia, jak o netykiecie. Jeszcze ciekawsze są konta niemowlaków, dzieci rocznych, dwu- i trzyletnich, które nawet nie wiedzą, że jest Internet, mają nawet jakieś konto na portalu. Ba, nawet znajomych mają! Nie ominęło to nawet zmarłych (sic!). Tu już nie pojmę sensu zakładania profilu i zapraszania do znajomych.


PS. Informacja do posta z 24. marca: epic fail. Nie zauważyłemżeby ktokolwiek wyłączył światło na osiedlu. Pozdrawiam ekologów.

piątek, 27 marca 2009

Parkujesz - zdrapujesz

Dla niektórych ludzi nie jest idealnie jasne, że oznaczone miejsce dla inwalidów nie jest dla nich. Stad pomysł na akcję Parkujesz - zdrapujesz, do której przyłączyłem się kupując kilkaset naklejek i wszczepiając tego bakcyla znajomym. Na czym polega akcja? Specjalnie ponacinane naklejki naklejamy na przednią szybę pojazdu nieuprawnionego do parkowania na miejscu dla niepełnosprawnych. Stale wożę je w aucie i przy okazji naklejam tam, gdzie powinny się znaleźć. Wiele razy słyszałem od kumpli Kiedyś w mordę zarobisz - możliwe, ale nie w tym kraju. Znieczulica jest totalna, dużo osób nie zdaje sobie sprawy na jak duzą skalę. Ludzie po prostu nie mieszają się i dbają o własny tyłek. Może mój wpis zachęci parę osób do odwiedzenia strony organizatorów i naklejania naklejek ludziom, którzy sobie nic z tych znaków nie robią (pozdrawiam przedstawicieli handlowych, krawaciarzy i inne auta leasingowane badz zaczynające się na W. Szczególne pozdrowienia dla czarnego Q7 i stalowego 730i:). Prawdziwą kopalnią są hipermarkety, zawsze biorąc parę naklejek wracam z pustymi rękami (nie licząc zakupów). Zabawne są komentarze bezmózgów w kontekscie: "od karania jest straż miejska i policja, a nie Ty! Jakbym Cie dorwał (to tu wstaw sobie cielesną przyjemność)". A od karania mnie to już policja nie jest, tylko właściciel? No coś chyba nie tak :) Taka mała rada dla bezmózgów, że bardzo często te osoby są wyposażone w dyktafon w razie czego, bądź nie są same (mimo, że tak to wygląda). Więc pokażcie, że macie troche rozumu(jego brak został przedstawiony już w momencie parkowania) i nie biegnijcie z taką osobą z pięściami, bo sie przeliczycie.

środa, 25 marca 2009

Globalne ocipienie

Najnowsze badania wykazują, że tzw. globalne ocieplenie się skończyło. I są duże szanse, że zacznie się cofac, ponieważ zaobserwowano, że lodowce zaczynają się powoli powiększać. Są osoby, ktorych to nie będzie cieszyć. Główny argument tracą ekolodzy, bo o co teraz walczyć? Do łask wrócą ochrony zagrożonych gatunków, bo teraz jakby blask emitowanego dwutlenku węgla jakby je przyćmił. Nie wiem czy jest odpowiednim mieszanie się człowieka w ochronę gatunków, skoro codziennie giną jakieś bezpowrotnie, a my nawet o tym nie wiemy. To jak regulacja natury, aparatura sztucznie podtrzymująca życie. Bo jak wytłumaczyć, że ostatnie egzemplarze gatunku na wymarciu są w rezerwatach i należy zrobić wszystko, by się reprodukowały. Natura nie chce - to nie. Dlaczego w ZOO nie chcą się rozmnażac? Jakby się tak chętnie rozmnażały to trzeba by układać żyrafy jak tarcicę na stosach.

Wracając do tematu: źródło dochodów, jakim przestaje być globalne ocieplenie odchodzi do lamusa. A żeby pozyskać nowe środki, opłaty za emisję CO2 będą dalej pobierane, bo przecież dotychczasowa polityka się sprawdziła i dzięki temu globalne ocieplenie staję się przeszłością. Jakoś nikt nie dopuszcza myśli, że natura sama zarządziła zmianę klimatu, co w przeszłości miało miejsce często. Obecne czasy są swojego rodzaju anomalią, bo klimat utrzymuje się wyjątkowo długo. Teraz dopadnie nas epoka lodowcowa, której trzeba będzie zapobiec? Może odżyje przemysł motoryzacyjny, który produkuje ekologiczne badziewa z spełniające normy spalania Euro V, VI i ile tam jeszcze wymyślą. Do łask wrócą silniki V8 od 4 litrów w górę (swoją drogą - spotkałem się z silnikiem 8,2l i mocą 88KM. Taki silnik przeżyje wszystkie epoki lodowcowe :)

Nie mogę wprost się doczekać kontrartykułów, że te informacje to manipulacja i na podstawie krótkotrwałych badań nie moża jednoznacznie stwierdzić, że to koniec globalnego ocieplenia naszej planety.

wtorek, 24 marca 2009

Godzina dla bezmyślności

Strasznie mnie rozdrażniła proekologiczna akcja, jak się dowiedziałem, to już trzeci raz ma miejsce. Najpierw trochę oficjalnych informacji ze strony WWF - World Wildlife Fund.

Już po raz trzeci międzynarodowa organizacja ekologiczna WWF organizuje ogólnoświatową akcję Earth Hour ("Godzina dla Ziemi"), której celem jest przeciwstawienie się największemu zagrożeniu dla naszej planety: zmianom klimatu. Inicjatywa "Godzina dla Ziemi" polega na wyłączeniu światła na jedną godzinę w naszych domach, firmach i budynkach publicznych.
W ubiegłym roku 28 marca 2008 o godzinie 20.00 w akcji tej wzięło udział 100 milionów osób z 35 krajów. Światła zgasły w 370 miastach w 14 strefach czasowych - od Australii przez Izrael, Koreę po Stany Zjednoczone. W ciemnościach pogrążyły się takie miejsca jak: wodospad Niagara, Koloseum w Rzymie, Opera w Sydney czy Golden Gate Bridge w San Francisco. W Polsce światło zgaszono w Warszawie i Poznaniu, gdzie wyłączono iluminacje ponad pięćdziesięciu budynków i budowli.W tym roku Godzina dla Ziemi wybije 28 marca 2009 o godzinie 20.30 naszego czasu.


Już robię listę rzeczy, które włączę tego dnia, specjalnie na tę godzinę. Specjalnie bym się nie przejął, jednak nikt nie mówi o skutkach tak lekkomyślnej decyzji. Nikt nie powie, ile stacji przekaźnikowym spali się bądź zostanie uszkodzonych w wyniku przeciążenia. Polecam rewelacyjny show w wykonaniu George'a Carlina o planecie - ubaw gwarantowany. Hipokryzja, a nie ekologia. Jakoś nikt nie szykuje globalnej akcji przeciwko Dove z powodu wycinania lasów, by posadzić tam swoje drzewa przeznaczone na dodatki do mydła.

Wśród patronów akcji jest Ikea, Bank Millenium, TNT, LOT i Grupa Carrefour Polska. Bardzo jestem ciekaw i chętnie zobaczę jak oni akcję wspierają i wyłączają światła w sobote wieczorem. Naprawdę, bardzo mnie to ciekawi, zwłaszcza jak kurierzy TNT bedą jeździć bez świateł (akumulatory też się zużywają, nie jest to nieskończone źródło energii). Nie dajmy się zwariować. Bynajmniej nie w tę sobotę.

poniedziałek, 23 marca 2009

Noncarnis destruxi

Czyli bezmięsna destrukcja. Przeczytany ostatnio raport dr. Stephena Byrnesa uświadomił mi, dlaczego tak naprawdę uważałem wegetarianizm za coś nie do końca naturalnego człowiekowi. Bo to, że ludzie nie mają kłów i pazurów służących do atakowania innych zwierząt nie czyni go od razu roślinożercą. Po to ewoluowaliśmy, by móc korzystać z technologii i zdobyczy nauki, nie biegać z dzidą. Rzekomo wegetarianizm jest zdrowszy dla ludzi i że z konsumpcją mięsa wiążą się choroby i śmierć. No ciekawy, radykalny pogląd. Moja znajoma wychwalała pod niebiosa zalety wegetarianizmu, plusów zliczyć nie mogła zliczyć na palcach swoich i wszystkich znajomych. Ale wystarczył jeden minus – straciła ciąże. Jak wykazały badania, winny był jej zdrowy tryb życia.

Niektórzy wegetarianie utrzymują, że trzoda chlewna i bydło wymagają pastwisk, na których można by hodować zboża dla wykarmienia głodującej ludności. Czyli marnujemy miejsce na hodowlę zwierzaczków konsumpcyjnych, zamiast posadzić jedzenie dla ludzi. Wegetarianie ignorują fakt, że ponad 60% terenów nie nadaje się do uprawy (pastwiska, pustynie, tereny górskie). Również pożywienie przeznaczone dla zwierząt to substancje niepożądane lub zupełnie niemożliwe w jadłospisie człowieka. Dzięki ich zdolności do zamiany niejadalnych dla człowieka materiałów roślinnych nie tylko nie konkurują z człowiekiem, ale wspomagają diety ludzkich zbiorowisk ilościowo i jakościowo. Jeśli zamienić hodowlę zwierząt na uprawy roślinne, to oczywiście będzie to bardziej opłacalne – wszak z 1,5 kilograma zużytego pożywienia roślinnego otrzymamy tylko 0,5 kg mięsa. Co mamy w zamian? Błyskawiczne wyjałowienie ziemi, na której nie urośnie już nic. To z kolei doprowadzi do wyludnienia wsi, ze względu na nieopłacalność produkcji zboża. Można zastosować inne wyjście – nawozy sztuczne. Ale ogromna ich ilość byłaby szkodliwa dla środowiska. Wyprodukowanie tony nawozu wymaga trzech ton ropy naftowej. Mark Pudrey, farmer ograniczny i hodowca bydła mlecznego zauważa: „gospodarka rolna ukierunkowana na dietę wegańską spowodowałaby totalne uzależnienie od gleby, stosowanie agrochemii, erozję gleb, wzrost upraw nastawionych na zysk, stepowienie i spadek zdrowotności”. Przykład? Proszę: w starożytnym Sumerze monokultura zbóż (intensywne rolnictwo) przekształciła niegdyś żyzne równiny w słone pustynie. 5000 lat minęło, a gleba dalej nie nadaje się ani dla bydła, ani dla upraw.

Innym mitem jest uzyskiwanie witaminy B12 pochodzenia roślinnego. Nie ma czegoś takiego. O ile wegetarianie spożywający nabiał mają jej źródło w postaci kobalaminy, to weganie (totalni roślinożercy) nie mają skąd jej brać. Nieuzupełniający swojej diety witaminą B12 weganie w poważnym stadium cierpią na anemię (stan grożący śmiercią), dolegliwości systemu nerwowego i pokarmowego. Uszkodzony metabolizm witaminy B12 gwarantowany. W promującej wegetarianizm literaturze głoszą, że witamina B12 znajduje się w pewnych algach, tempehu (produkt uzyskiwany ze sfermentowanej soi) oraz w drożdżach piwowarskich. Nie jest to poparte żadnym badaniem, ani niepotwierdzone przez żadną kompetentną osobę - witamina B12 znajduje się jedynie w pokarmach pochodzenia zwierzęcego. W źródłach pochodzenia roślinnego nie ma prawdziwej witaminy B12, są tam jedynie analogi tej witaminy, które nie są dokładnie takie same jak oryginalna witamina. Należy tu podkreślić, że te analogi witaminy B12 mogą uszkodzić mechanizmy absorpcji prawdziwej witaminy B12 w następstwie konkurencyjnej absorpcji, co potęguje u wegan i wegetarian spożywających duże ilości soi, alg i drożdży ryzyko zapadania na choroby wynikające z niedoboru tej witaminy. Badania przeprowadzone na każdej grupie wegan wskazywały na poważne niedobory witaminy B12. Hinduscy jogini zamieszkujący w pewnych partiach Indii nie cierpią z powodu niedoboru witaminy B12, stąd wniosek, że jest ona w roślinach. Błąd - ponieważ wiele małych insektów, ich fekalia, jajeczka, larwy i ich resztki pozostają na roślinach. Kto był w Indiach, może coś powiedzieć na temat mycia produktów żywnościowych. Mój znajomy z tego powodu 3 dni z wycieczki do Indii przeleżał z gorączką. I z tych niemytych lub niedomytych ludzie ci uzyskują swoją dawkę witaminy B12. Na poparcie wniosku posłuży fakt, że kiedy hinduscy weganie emigrowali do Wielkiej Brytanii, w ciągu kilku lat zapadali na niedokrwistość megaloplastyczną. W Anglii produkty żywnościowe są znacznie czyściejsze i pozostałości po insektach są całkowicie usuwane z roślinnego pożywienia. W tym momencie utracili swoje nieświadome źródło witaminy B12.

Innym minusem jest problem pozyskiwania witaminy D. Panuje przekonanie, że zapotrzebowanie na witaminę D można zaspokoić poprzez wystawienie ciała na działanie promieni słonecznych przez 15 minut kilka razy w tygodniu. Zawsze istniały obawy o niedostatek witaminy D u wegetarian i wegan, ponieważ jej pełna złożona forma znajduje się tylko w tłuszczach zwierzęcych. W zastępstwie pozyskują roślinna formę tej witaminy: D2 lub ergokalcyferol, poprzez spożywanie roślinnych pokarmów jak pestki słonecznika czy awokado. Nie jest jednak potwierdzone, że D2 stosowana zapobiegawczo w przypadku niedoboru witaminy D jest równie efektywna. Zdaniem lekarzy leczenie przy użyciu witaminy D2 zamiast D3 (cholekalcyferol, pochodzenia zwierzęcego) daje niezadowalające wyniki. Faktem jest, że witamina D może być produkowana podczas naświetlania skóry promieniami słonecznymi. Z trzech typów promieniowania jedynie UV-B pozwala katalizować cholesterol w witaminę D. Promieniowanie to występuje jedynie w określonych porach dnia, roku i odpowiedniej szerokości geograficznej. Skąd zdobyć witaminę D? Dobre źródła to wątroba dorsza, smalec świń, które były wystawione na promienie słoneczne, krewetki, dziki łosoś, sardynki, masło, pełnotłuste produkty mleczarskie oraz jajka od właściwie hodowanych kur. Weganie mają pod górkę.

Witamina A również może być pozyskana w pełni ze źródeł pochodzenia roślinnego. Oczywiście. Retinol (witamina A), podobnie jak wspomniana D oraz witamina E i K są rozpuszczalne jedynie w tłuszczach. Rośliny posiadają betakaroten, który dopiero może zostać przekształcony w witaminę A, ale tylko w obecności soli żółci. Znaczy to tyle, że z karotenami trzeba spożywać tłuszcz, by pobudzić wydzielanie żółci. Sam proces nie jest wydajny, bo z 6. jednostek karotenu powstaje jedna witaminy A. Wegetarianie upraszczają, że betakaroten jest równie dobry i ma takie samo działanie jak witamina A, więc spożywanie marchwi czy szpinaku wystarcza do zaspokojenia potrzeb organizmu - to nieprawda. Wady organizmu i defekty immunologiczne spowodowane brakiem witaminy A zostaną przekazane przy procesie reprodukcji.


Weganie i wegetarianie bardzo intensywnie próbują odstraszyć ludzi od spożywania pokarmów i tłuszczów pochodzenia zwierzęcego, które to rzekomo prowadzą do osteoporozy (pożywanie protein w formie prawdziwego mięsa nie ma wpływu na gęstość kości), chorób nerek (zwierzęce proteiny nie powodują zakwaszenia krwi, co prowadzi do wypłukiwania wapnia z kości i stwarza tendencję do formowania kamieni w nerkach), zawału serca (jadłospis Francuzów charakteryzuje się jednym z najwyższych wskaźników zawartości mięsa, a mimo to wskaźnik zawałów w tej nacji jest bardzo niski) i raka (jeśli przyjrzymy się uważnie badaniom, bardzo szybko zorientujemy się, że chodzi o przetworzone mięso, takie jak pieczeń na zimno i parówki, którym przypisuje się zazwyczaj powodowanie raka, a nie o mięso ogólnie). Wszystkie wymienione choroby wystąpiły głównie w XX wieku, natomiast ludzie spożywają mięso i tłuszcze zwierzęce od tysięcy lat. Niezależne badania Masajów potwierdziły, że występowanie u nich zawałów serca i innych chronicznych schorzeń, mimo iż są oni konsumentami prawie wyłącznie produktów zwierzęcych, jest znikome lub żadne. Dowodzi to, że na wywoływanie tych schorzeń oprócz mięsa muszą mieć wpływ jeszcze inne czynniki.

Nic nie wskazuje na to, aby dieta wegetariańska chroniła przed zawałami serca. Przeprowadzone w roku 1970 badania wegan dowodzą, że u kobiet weganek występuje większa śmiertelność z powodu zawału serca niż u pozostałych kobiet. Wśród Hindusów badania wykazują bardzo dużą liczbę przypadków choroby wieńcowej, pomimo ścisłego wegetarianizmu. Wysokowęglowodanowe i jednocześnie niskotłuszczowe diety (takie właśnie diety są wegetarian) mogą wystawić ich zwolennika na wysokie ryzyko zawału serca, cukrzycy i raka w wyniku ich hiperinsulinistycznego oddziaływania na organizm. Wykazano też, że wegetarianie mają wyższy poziom homocysteiny we krwi, która powoduje zawały serca. No i wreszcie wysokowęglowodanowe i jednocześnie niskotłuszczowe diety, które - jak się ogólnie uważa - zapobiegają lub leczą stany zawałowe serca, nie mają żadnej z tych własności. Badania, z których wynika, że wegetarianie są wystawieni na mniejsze ryzyko zawału serca, bazują zazwyczaj na fałszywych wskaźnikach mniejszego spożywania nasyconych kwasów. Częsciej występuje u nich niższy poziom cholesterolu w surowicy krwi, panuje przekonanie, że są wystawieni na mniejsze ryzyko zawału serca. Kiedy jednak zdamy sobie sprawę, że to nie są właściwe wskaźniki podatności na chorobę serca, złudna ochrona w postaci wegetarianizmu rozpływa się jak zeszłoroczny śnieg. Należy cały czas pamiętać, że na to czy dana osoba zapadnie na chorobę serca lub raka, wpływa cały szereg czynników i bycie lub nie bycie wegetarianinem nic tu nie znaczy. Zamiast ogniskować uwagę na fałszywych przesłankach, ludzie powinni zwracać większą uwagę na inne, bardziej sprawcze czynniki, takie jak kwasy tłuszczowe trans, spożywanie nadmiernych ilości cukru i innych węglowodanów, palenie tytoniu, niedobór pewnych witamin i soli mineralnych oraz otyłość. Wszystkie te ułomności nie występowały u zdrowych ludzi.