Czyli bezmięsna destrukcja. Przeczytany ostatnio raport dr. Stephena Byrnesa uświadomił mi, dlaczego tak naprawdę uważałem wegetarianizm za coś nie do końca naturalnego człowiekowi. Bo to, że ludzie nie mają kłów i pazurów służących do atakowania innych zwierząt nie czyni go od razu roślinożercą. Po to ewoluowaliśmy, by móc korzystać z technologii i zdobyczy nauki, nie biegać z dzidą. Rzekomo wegetarianizm jest zdrowszy dla ludzi i że z konsumpcją mięsa wiążą się choroby i śmierć. No ciekawy, radykalny pogląd. Moja znajoma wychwalała pod niebiosa zalety wegetarianizmu, plusów zliczyć nie mogła zliczyć na palcach swoich i wszystkich znajomych. Ale wystarczył jeden minus – straciła ciąże. Jak wykazały badania, winny był jej zdrowy tryb życia.
Niektórzy wegetarianie utrzymują, że trzoda chlewna i bydło wymagają pastwisk, na których można by hodować zboża dla wykarmienia głodującej ludności. Czyli marnujemy miejsce na hodowlę zwierzaczków konsumpcyjnych, zamiast posadzić jedzenie dla ludzi. Wegetarianie ignorują fakt, że ponad 60% terenów nie nadaje się do uprawy (pastwiska, pustynie, tereny górskie). Również pożywienie przeznaczone dla zwierząt to substancje niepożądane lub zupełnie niemożliwe w jadłospisie człowieka. Dzięki ich zdolności do zamiany niejadalnych dla człowieka materiałów roślinnych nie tylko nie konkurują z człowiekiem, ale wspomagają diety ludzkich zbiorowisk ilościowo i jakościowo. Jeśli zamienić hodowlę zwierząt na uprawy roślinne, to oczywiście będzie to bardziej opłacalne – wszak z 1,5 kilograma zużytego pożywienia roślinnego otrzymamy tylko 0,5 kg mięsa. Co mamy w zamian? Błyskawiczne wyjałowienie ziemi, na której nie urośnie już nic. To z kolei doprowadzi do wyludnienia wsi, ze względu na nieopłacalność produkcji zboża. Można zastosować inne wyjście – nawozy sztuczne. Ale ogromna ich ilość byłaby szkodliwa dla środowiska. Wyprodukowanie tony nawozu wymaga trzech ton ropy naftowej. Mark Pudrey, farmer ograniczny i hodowca bydła mlecznego zauważa: „gospodarka rolna ukierunkowana na dietę wegańską spowodowałaby totalne uzależnienie od gleby, stosowanie agrochemii, erozję gleb, wzrost upraw nastawionych na zysk, stepowienie i spadek zdrowotności”. Przykład? Proszę: w starożytnym Sumerze monokultura zbóż (intensywne rolnictwo) przekształciła niegdyś żyzne równiny w słone pustynie. 5000 lat minęło, a gleba dalej nie nadaje się ani dla bydła, ani dla upraw.
Innym mitem jest uzyskiwanie witaminy B12 pochodzenia roślinnego. Nie ma czegoś takiego. O ile wegetarianie spożywający nabiał mają jej źródło w postaci kobalaminy, to weganie (totalni roślinożercy) nie mają skąd jej brać. Nieuzupełniający swojej diety witaminą B12 weganie w poważnym stadium cierpią na anemię (stan grożący śmiercią), dolegliwości systemu nerwowego i pokarmowego. Uszkodzony metabolizm witaminy B12 gwarantowany. W promującej wegetarianizm literaturze głoszą, że witamina B12 znajduje się w pewnych algach, tempehu (produkt uzyskiwany ze sfermentowanej soi) oraz w drożdżach piwowarskich. Nie jest to poparte żadnym badaniem, ani niepotwierdzone przez żadną kompetentną osobę - witamina B12 znajduje się jedynie w pokarmach pochodzenia zwierzęcego. W źródłach pochodzenia roślinnego nie ma prawdziwej witaminy B12, są tam jedynie analogi tej witaminy, które nie są dokładnie takie same jak oryginalna witamina. Należy tu podkreślić, że te analogi witaminy B12 mogą uszkodzić mechanizmy absorpcji prawdziwej witaminy B12 w następstwie konkurencyjnej absorpcji, co potęguje u wegan i wegetarian spożywających duże ilości soi, alg i drożdży ryzyko zapadania na choroby wynikające z niedoboru tej witaminy. Badania przeprowadzone na każdej grupie wegan wskazywały na poważne niedobory witaminy B12. Hinduscy jogini zamieszkujący w pewnych partiach Indii nie cierpią z powodu niedoboru witaminy B12, stąd wniosek, że jest ona w roślinach. Błąd - ponieważ wiele małych insektów, ich fekalia, jajeczka, larwy i ich resztki pozostają na roślinach. Kto był w Indiach, może coś powiedzieć na temat mycia produktów żywnościowych. Mój znajomy z tego powodu 3 dni z wycieczki do Indii przeleżał z gorączką. I z tych niemytych lub niedomytych ludzie ci uzyskują swoją dawkę witaminy B12. Na poparcie wniosku posłuży fakt, że kiedy hinduscy weganie emigrowali do Wielkiej Brytanii, w ciągu kilku lat zapadali na niedokrwistość megaloplastyczną. W Anglii produkty żywnościowe są znacznie czyściejsze i pozostałości po insektach są całkowicie usuwane z roślinnego pożywienia. W tym momencie utracili swoje nieświadome źródło witaminy B12.
Innym minusem jest problem pozyskiwania witaminy D. Panuje przekonanie, że zapotrzebowanie na witaminę D można zaspokoić poprzez wystawienie ciała na działanie promieni słonecznych przez 15 minut kilka razy w tygodniu. Zawsze istniały obawy o niedostatek witaminy D u wegetarian i wegan, ponieważ jej pełna złożona forma znajduje się tylko w tłuszczach zwierzęcych. W zastępstwie pozyskują roślinna formę tej witaminy: D2 lub ergokalcyferol, poprzez spożywanie roślinnych pokarmów jak pestki słonecznika czy awokado. Nie jest jednak potwierdzone, że D2 stosowana zapobiegawczo w przypadku niedoboru witaminy D jest równie efektywna. Zdaniem lekarzy leczenie przy użyciu witaminy D2 zamiast D3 (cholekalcyferol, pochodzenia zwierzęcego) daje niezadowalające wyniki. Faktem jest, że witamina D może być produkowana podczas naświetlania skóry promieniami słonecznymi. Z trzech typów promieniowania jedynie UV-B pozwala katalizować cholesterol w witaminę D. Promieniowanie to występuje jedynie w określonych porach dnia, roku i odpowiedniej szerokości geograficznej. Skąd zdobyć witaminę D? Dobre źródła to wątroba dorsza, smalec świń, które były wystawione na promienie słoneczne, krewetki, dziki łosoś, sardynki, masło, pełnotłuste produkty mleczarskie oraz jajka od właściwie hodowanych kur. Weganie mają pod górkę.
Witamina A również może być pozyskana w pełni ze źródeł pochodzenia roślinnego. Oczywiście. Retinol (witamina A), podobnie jak wspomniana D oraz witamina E i K są rozpuszczalne jedynie w tłuszczach. Rośliny posiadają betakaroten, który dopiero może zostać przekształcony w witaminę A, ale tylko w obecności soli żółci. Znaczy to tyle, że z karotenami trzeba spożywać tłuszcz, by pobudzić wydzielanie żółci. Sam proces nie jest wydajny, bo z 6. jednostek karotenu powstaje jedna witaminy A. Wegetarianie upraszczają, że betakaroten jest równie dobry i ma takie samo działanie jak witamina A, więc spożywanie marchwi czy szpinaku wystarcza do zaspokojenia potrzeb organizmu - to nieprawda. Wady organizmu i defekty immunologiczne spowodowane brakiem witaminy A zostaną przekazane przy procesie reprodukcji.
Weganie i wegetarianie bardzo intensywnie próbują odstraszyć ludzi od spożywania pokarmów i tłuszczów pochodzenia zwierzęcego, które to rzekomo prowadzą do osteoporozy (pożywanie protein w formie prawdziwego mięsa nie ma wpływu na gęstość kości), chorób nerek (zwierzęce proteiny nie powodują zakwaszenia krwi, co prowadzi do wypłukiwania wapnia z kości i stwarza tendencję do formowania kamieni w nerkach), zawału serca (jadłospis Francuzów charakteryzuje się jednym z najwyższych wskaźników zawartości mięsa, a mimo to wskaźnik zawałów w tej nacji jest bardzo niski) i raka (jeśli przyjrzymy się uważnie badaniom, bardzo szybko zorientujemy się, że chodzi o przetworzone mięso, takie jak pieczeń na zimno i parówki, którym przypisuje się zazwyczaj powodowanie raka, a nie o mięso ogólnie). Wszystkie wymienione choroby wystąpiły głównie w XX wieku, natomiast ludzie spożywają mięso i tłuszcze zwierzęce od tysięcy lat. Niezależne badania Masajów potwierdziły, że występowanie u nich zawałów serca i innych chronicznych schorzeń, mimo iż są oni konsumentami prawie wyłącznie produktów zwierzęcych, jest znikome lub żadne. Dowodzi to, że na wywoływanie tych schorzeń oprócz mięsa muszą mieć wpływ jeszcze inne czynniki.
Nic nie wskazuje na to, aby dieta wegetariańska chroniła przed zawałami serca. Przeprowadzone w roku 1970 badania wegan dowodzą, że u kobiet weganek występuje większa śmiertelność z powodu zawału serca niż u pozostałych kobiet. Wśród Hindusów badania wykazują bardzo dużą liczbę przypadków choroby wieńcowej, pomimo ścisłego wegetarianizmu. Wysokowęglowodanowe i jednocześnie niskotłuszczowe diety (takie właśnie diety są wegetarian) mogą wystawić ich zwolennika na wysokie ryzyko zawału serca, cukrzycy i raka w wyniku ich hiperinsulinistycznego oddziaływania na organizm. Wykazano też, że wegetarianie mają wyższy poziom homocysteiny we krwi, która powoduje zawały serca. No i wreszcie wysokowęglowodanowe i jednocześnie niskotłuszczowe diety, które - jak się ogólnie uważa - zapobiegają lub leczą stany zawałowe serca, nie mają żadnej z tych własności. Badania, z których wynika, że wegetarianie są wystawieni na mniejsze ryzyko zawału serca, bazują zazwyczaj na fałszywych wskaźnikach mniejszego spożywania nasyconych kwasów. Częsciej występuje u nich niższy poziom cholesterolu w surowicy krwi, panuje przekonanie, że są wystawieni na mniejsze ryzyko zawału serca. Kiedy jednak zdamy sobie sprawę, że to nie są właściwe wskaźniki podatności na chorobę serca, złudna ochrona w postaci wegetarianizmu rozpływa się jak zeszłoroczny śnieg. Należy cały czas pamiętać, że na to czy dana osoba zapadnie na chorobę serca lub raka, wpływa cały szereg czynników i bycie lub nie bycie wegetarianinem nic tu nie znaczy. Zamiast ogniskować uwagę na fałszywych przesłankach, ludzie powinni zwracać większą uwagę na inne, bardziej sprawcze czynniki, takie jak kwasy tłuszczowe trans, spożywanie nadmiernych ilości cukru i innych węglowodanów, palenie tytoniu, niedobór pewnych witamin i soli mineralnych oraz otyłość. Wszystkie te ułomności nie występowały u zdrowych ludzi.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz