środa, 19 sierpnia 2009

Zosie samosie

Intrygujący jest fakt, ile kobiet w naszym kraju czuje się pokrzywdzonych i chcą walczyć „o swoje”. Przerabialiśmy już równouprawnienie, w którym niewiasty zauważyły jedną stronę medalu – pieniądze. Bo otwieranie drzwi, cała ta rycerskość i wyniesione z domu rodzinnego maniery w stosunku do kobiet powinny pozostać. Tak jak i szybsze przejście w wiek emerytalny. Chyba nikt im nie podpowiedział jeszcze, że OC za samochód czasami jest wyższe dla kobiet…

Najnowszym krzykiem mody jest parytet. Kobiety domagają się połowy miejsc w rządzie oraz na listach wyborczych. Uznają to w blasku świateł za uczciwe traktowanie kobiet, jednak tam gdzie to światło nie dochodzi, podcierają się słowem demokracja. Podobnie również jak program Partii Kobiet, która to promuje, jest niezgodny z konstytucją. Wysłałem e-mail z zapytaniem czy mogę zostać przyjęty do partii, bo jeśli mamy mieć parytet, to należy zacząć od siebie, dając przykład. Pewnie odpowiedź będzie podobna jak w poście z lipca – Życie pod muszlą, czyli żadna (dopuszczam też odmowną). Gdyby Polacy chcieli kobiety w sejmie, to PK byłaby tam teraz. Jednak szybko się wylizali z porażki, bo nawet kobiety nie chciały ich poprzeć i dalej myślą swoimi małymi rozumkami, co tu uknuć (jako mężczyzna mam statystycznie większy mózg i pozwoliłem sobie na mały szowinizm:).

Problemem są ambicje wraz z niekoniecznie przemyślanym pomysłem działania. Gdy nie uzbierają kompetentnych kobiet to w to miejsce powędrują kobiety, których wiedza o polityce jest znikoma lub żadna? Narasta też kompleks niższości, mimo nietraktowania kobiety jako kury domowej, one sobie to dalej wmawiają i czują się gorsze. Fundacja na Rzecz Kobiety i Planowania Rodziny, Kongres Kobiet – czemu to ma służyć? Czy mężczyźni potrzebują takich instytucji? Przełknięcie programu PK bez uśmiechu na twarzy może być trudne, zwłaszcza przy „zapewnienie refundowanego dostępu do leków antykoncepcyjnych”. To jest takie ważne? Żeby sobie taniej parę złotych pociupciać? Tym chcą wstąpić do rządu?

Dość o partii, bo post dotyczy ich dziecka – parytetu. Wspomniałem o chęci przyjęcia mnie do Partii Kobiet. A będzie to niezbędne, bo (jak chcą uchwalić kobiety) partie, które nie będą miały minimum 50% kobiet na listach wyborczych, nie będą rejestrowane. I tu ugryzły się w ogon i strzeliły sobie w stopę. Muszą mieć 50% mężczyzn na liście wyborczej, bo nie będą mogły startować w wyborach, choćby sondaże wskazywały poparcie rzędu 90%. Minimum – kobietom nie chodzi o równe traktowanie, bo 70% kobiet i 30% facetów jest OK., ale odwrotne proporcje burzą spokój.

To już było. Numerus clausus się nie przyjęło. Nie bez powodu.

1 komentarz:

potforna pisze...

:) Witam.
Chciałabym zaznaczyć, że MINIMUM 50% kobiet to MINIMUM... czyli na liście jeśli będzie 10 osób to MINIMALNIE 5 z nich musi być kobietami, co nie znaczy, że nie może być ich 6 albo 10. MINIMUM! W tej sytuacji nie musza mieć mężczyzn w partii. Gdyby było napisane "partia na liscie ma mieć maximum 50% kobiet" to nie moglo by być o ani jedną więcej a co za tym idzie - musieli by zając te "5 miejsc" mężczyźni. Widzę, że troszkę się zamotałeś... Nie muszą się grzyźć w ogon (statystycznie mężczyźni tę kość mają dłuższą ;-) ) ani strzelać sobie w stopę. Pozdrawiam gorąco. Wierna Czytaczka Nie Feministka