Przeczytałem w Sieci, że Greenpeace zapowiedział blokadę każdej budowy elektrowni jądrowej w Polsce. Pierwsza elektrownia atomowa powstanie w Żarnowcu, w miejscu gdzie poprzednie protesty pogrzebały pomysł i kosztowały Skarb Państwa ogromne pieniądze. Użyteczni idioci na posyłkach rosyjskich koncernów energetycznych? Czy ktoś jeszcze wierzy, że to organizacja broniąca ekologii? Mamy dalej stosować węgiel czy może zasiać pola wiatrakami? A może GP ma w planach dofinansowanie każdemu baterii słonecznych? W końcu jak już raz się ktoś zapisze, by co miesiąc wspierać dobrowolnymi datkami, to później ma problem, by się wycofać. Szczerze poparłbym użycie przeciwko nim siły w postaci policji uzbrojonej jak na mecze. Armatki wodne, gumowe kule. Bo to nie jest pokrzykiwanie po meczu czy wybicie szyby w sklepie, ale blokowanie inwestycji za wiele miliardów złotych. Tylko problem tkwi w mediach czekających na sensację - "rząd przeciw ekologii", "biją ekologów". Banda przykuwających się do czego znajdą ekoterrorystów może manifestować pod oknem premiera, prezydenta czy ministra. Ale nie blokować pracę ludzi, którzy mają takie zadanie.
Opis zagrożeń związanych z budową atomówki na stronie Greenpeace jest lakoniczny i niedokładny – nie trzeba być fizykiem, by po zgłębieniu podanych przez nich informacji stwierdzić, że to manipulacja. Zacznie się podżeganie lokalnej ludności, bo Greenpeace to wielkie słowo i na pewno mówią prawdę, że kury przestaną się nieść, a dzieci będą chorować. Przestańmy się oszukiwać – elektrownie są bezpieczne w użyciu, mają je wszyscy nasi sąsiedzi i w razie awarii nic nam nie pomoże brak własnej elektrowni. Tlenki i siarczki wydobywające się z obecnych kopalni również powodują wydalanie pierwiastków promieniotwórczych - w atomówce będziemy odpady gromadzić. Według Greenpeace lepszym jest natychmiastowe wydalanie, niż składowanie.
Niestety, alternatywy nie ma. Piorunów nie umiemy łapać, a elektrownie geotermalne nie istnieją. Ale jak już będziemy w stanie łapać pioruny, Greenpeace wymusi, by były pod ochroną.
poniedziałek, 6 lipca 2009
niedziela, 5 lipca 2009
Życie pod muszlą
Leżąc do góry wentylem przed telewizorem często myślę o sprawach życia codziennego, którymi normalny człowiek nawet by się nie zainteresował. Ktoś może powiedzieć, że filozofuję. Niech będzie. Ale filozofia była owocna podczas bloku reklamowego, w którym występował Domestos czy też inny środek do pucowania toalety uzyskujący wysoki połysk i szpitalną biel, zabijający wszystkie czerwone kropki symbolizujące bakterie. Zastanawiało mnie czy nie jest to kolejne nabijanie ludzi w butelkę z tym superbrudem.
Ostatnia reklama z symulacją, jak to po spuszczeniu wody bakterie wystrzeliły po całej łazience z rezerwuaru miało chyba sugerować, w jak wielkim niebezpieczeństwie żyjemy. Z tym, że każdy człowiek używa do spłukiwania wody, a nie gazu pod cisnieniem. A symulacja wskazywała właśnie, że użyto gazu – albo mieli strasznie lipny sedes, skoro spuszczanie wody powoduje ochlapanie całej łazienki.
Higiena bezdyskusyjnie jest ważna, ale wszystkie środki reklamowane są jako usuwające brud z wnętrza muszli, ale kto przebywa w środku? Nie ma środków do wycierania i czyszczenia desek sedesowych i części mających bezpośredni kontakt ze skórą (obecne się nie nadają). Wniosek prosty – marketing żeruje na fobii przed brudem. Dziś wszystko musi być sterylne. A najłatwiej wystraszyć nas tym, czego nie widać. Pod krawędzią sedesu nikt nie wie, co się czai, więc tam na pewno żyją tam wszelakie złe stwory z ósmym pasażerem Nostromo na czele. A prawda jest taka, że jedyne co tam bywa, to kamień, który osadza się z wody służącej do spłukiwania wydalonych produktów ubocznych trawienia.
Coraz większe ilości bakterii giną w starciu z coraz nowocześniejszymi środkami do czyszczenia toalet, jednak nikt nie napisał nigdy, jakie bakterie usuwa i jakimi osiągnięciami może się produkt pochwalić. Pytania do czołowych producentów o szczepy bakterii, jakie usuwa ich produkt pozostają bez odpowiedzi – tak, wysłałem e-maile z takimi zapytaniami. I coś mi się wydaje, że dla szczęścia naszej pupy w toalecie potrzebujemy jedynie płynu usuwającego kamień, a nie bakterie, żeby zachował ładny wygląd. W końcu żyje tam ok. 400 gatunków bakterii, a na zwykłej komórce kilka tysięcy. A ich nikt nie czyści.
Ostatnia reklama z symulacją, jak to po spuszczeniu wody bakterie wystrzeliły po całej łazience z rezerwuaru miało chyba sugerować, w jak wielkim niebezpieczeństwie żyjemy. Z tym, że każdy człowiek używa do spłukiwania wody, a nie gazu pod cisnieniem. A symulacja wskazywała właśnie, że użyto gazu – albo mieli strasznie lipny sedes, skoro spuszczanie wody powoduje ochlapanie całej łazienki.
Higiena bezdyskusyjnie jest ważna, ale wszystkie środki reklamowane są jako usuwające brud z wnętrza muszli, ale kto przebywa w środku? Nie ma środków do wycierania i czyszczenia desek sedesowych i części mających bezpośredni kontakt ze skórą (obecne się nie nadają). Wniosek prosty – marketing żeruje na fobii przed brudem. Dziś wszystko musi być sterylne. A najłatwiej wystraszyć nas tym, czego nie widać. Pod krawędzią sedesu nikt nie wie, co się czai, więc tam na pewno żyją tam wszelakie złe stwory z ósmym pasażerem Nostromo na czele. A prawda jest taka, że jedyne co tam bywa, to kamień, który osadza się z wody służącej do spłukiwania wydalonych produktów ubocznych trawienia.
Coraz większe ilości bakterii giną w starciu z coraz nowocześniejszymi środkami do czyszczenia toalet, jednak nikt nie napisał nigdy, jakie bakterie usuwa i jakimi osiągnięciami może się produkt pochwalić. Pytania do czołowych producentów o szczepy bakterii, jakie usuwa ich produkt pozostają bez odpowiedzi – tak, wysłałem e-maile z takimi zapytaniami. I coś mi się wydaje, że dla szczęścia naszej pupy w toalecie potrzebujemy jedynie płynu usuwającego kamień, a nie bakterie, żeby zachował ładny wygląd. W końcu żyje tam ok. 400 gatunków bakterii, a na zwykłej komórce kilka tysięcy. A ich nikt nie czyści.
Subskrybuj:
Posty (Atom)